Zhongdian aka Shangri-la
CHINA | Tuesday, 8 September 2009 | Views [340]
Nie wiem jak Wam, ale nam nazwa Shangri-la zawsze wydawała się magiczna. Niewielkie miasteczko przy tybetańskiej granicy to było wielkie marzenie. No i nie po raz pierwszy okazało się, że magiczna nazwa niczego nie gwarantuje. Bo miasto tak naprawdę nazywa się Zhongdian. Na pomysł dodania mu drugiej nazwy wpadł oczywiście chiński rząd, a wszystko po to, żeby przyciągnąć tam turystów. Chiński rząd promuje Shangri-la jako Tybet poza Tybetem i liczy na to, że turysta wybierze Shangri-la, do którego dojechać można łatwo i bez żadnych pozwoleń, zamiast jechać do Tybetu.
Zhongdian nie zrobiło na nas wielkiego wrażenie. Miasto wygląda tak, jakby jego budowę zakończono przedwczoraj. Nawet tzw. Stare Miasto nie jest stare, a tylko na takie stylizowane. Generalnie wygląda to wszystko dosyć sztucznie. Jedynym autentycznie wyglądającym elementem miasta są jego mieszkańcy – większość z nich to etnicznie Tybetańczycy. Noszą świetne kolorowe, tradycyjne ciuchy i wyglądają zupełnie inaczej niż Chińczycy.
Miasteczko nas nie zachwyciło, więc wybraliśmy się położonego niedaleko wielkiego tybetańskiego klasztoru. Wsiedliśmy w autobus, który miał nas dowieźć pod same drzwi budowli, jednak kierowca kazał nam wysiąść przy jakimś wielkim budynku, który za nic nie chciał wyglądać jak kilkuset letni klasztor. Wchodzimy do środka no i okazuje się, że to coś na kształt kasy biletowej. Idziemy więc kupić bilet, który według przewodnika miał kosztować 30Y, a tu się okazuje, że cena skoczyła do góry 3 razy! Potem dowiadujemy się od Włocha prowadzącego w centrum pizzerię z najlepszą pizzą jaką jedliśmy w Azji, że to zabieg mający na celu zniechęcenie jak największej liczby turystów do odwiedzenia klasztoru. Chiński rząd nie próżnuje…
Travel Answers about China
Do you have a travel question? Ask other World Nomads.