W życiu zdarzają się chwile lepsze i chwile gorsze, i ta sama zasada
ma odniesienie do podróży. Nam póki co udawało się unikać tych
gorszych, ale od czasu przyjazdu do Chin staje się to coraz
trudniejsze. Na dobrą sprawę określenie „gorsze chwile” nie do końca
się sprawdza. Chyba bardziej na miejscu będzie określenie „trauma”.
Traume zapewniają nam chińskie toalety publiczne, szczególnie te na
dworcach autobusowych i przy drogach. Problem wcale nie polega na tym,
że toalety są na tzw. narciarza. Do narciarza jesteśmy już zupełnie
przyzwyczajeni. Ba, po prawie sześciu miesiącach pobytu w Azji
nauczyliśmy się nawet doceniać zalety narciarza i na chwilę obecną
narciarza preferujemy. Tu problem polega na czymś innym. Po pierwsze
jest kwestia – nazwijmy to – prywatności. No bo w typowej chińskiej
toalecie kabiny nie mają drzwi. Po prostu w podłodze zrobione jest
swego rodzaju korytko na długość pomieszczenia, a pomnieszczenie
podzielone jest na kilka części ścianką o wysokości nie więcej niż
metr. Tak więc wchodząc do toalety wita nas widok gołych tyłków.
Chińczycy są do tych warunków przyzwyczajeni i nie mają żadnych
zahamowań. Po prostu wchodzą, ściągają co mają i robią co muszą. Jednak
gdy w chińskiej toalecie nagle pojawia się blady tyłek, to ten blady
tyłek bardzo się wyróżnia na tle żółtych tyłków i przez to wzbudza
spore zainteresowanie. A za tym idzie obserwacja. Przypominam, że drzwi
brak. I jak tu się do jasnej anielki za przeproszeniem wypróżnić?
Brak drzwi trudno zrozumieć. Być może to kwestia oszczędności, choć
chyba nie, bo skoro Chińczyków stać było na organizację najdroższej
olimpiady w historii to raczej kwestia montowania drzwi w toaletach nie
powinna narazić budżetu państwa na problemy. Więc może chodzi o
kontrolę? W końcu w Chinach uwielbiają wszystko kontrolować. Może
uważają, że odrobina prywatności w toalecie zaszkodziła by
ogólnonarodowej dyscyplinie? Kto wie.
Jest jeszcze jedna sprawa. Gdyby chodziło tylko o brak drzwi to
trauma byłaby pewnie jednorazowa. A ona jednak się powtarza za sprawą
tzw. higieny. Słowo toaleta zawsze kojarzyło mi się z czystością, więc
używanie go w kontekście chińskim jest trochę przesadzone. Tu użyć
można tylko słowa kibel, albo jeszcze mniej eleganckiego na s….. No bo
toalety są najnormalniej w świecie zasrane. Większość wygląda jakby
szmaty, miotły i wody nie widziały od czasów Mao Tse- Tunga. Tą teorię
udowadnia intensywna woń, którą nazwać można tylko smrodem. Więc wizyty
swoje w tych dobytkach staramy się ograniczać do minimum, a gdy już nie
da się ich ominąć to w ruch idą maski na twarz, których używamy jeżdżąc
na motorze (żeby nam się kurz nie sypał do buzi). A zasada numer jeden
brzmi: nigdy nie patrzy w dół, bo wtedy nawet maska może ci nie pomóc.