Existing Member?

Przeprowadzka, czyli Magda i Przemek w podrozy

Mandalay

MYANMAR | Thursday, 16 April 2009 | Views [662]

Po trzech dniach relaksu w sielskiej-wiejskiej scenerii jeziora Inle ruszyliśmy do Mandalay. Jeśli droga z Yangon nad jezioro była drogą przez mękę, to na opis drogi z jeziora do Mandalay trudno znaleźć słowa. Podróż nie była jakoś bardzo długa (9 godzin), jednak dała nam w kość jak żadna inna dotąd podróż. Jakimś cudem jadąc z Yangon nad jezioro przespaliśmy odcinek między Thazi a Shwenyaung, ale w drodze do Mandalay nie udało nam się na nim zmrużyć oka. Droga wąska, bardzo kręta i prawie ciągle w dół. Asfaltu tylko na szerokość jednego pojazdu, więc każde mijanie się z jadącymi z naprzeciwka autobusami, ciężarówkami i samochodami wymagało zjechania na pobocze. Pobocze kamieniste. Asfalt koszmarnie dziurawy, a miejscami prawie całkowicie zdarty. Droga z pewnością nie widziała remontu od bardzo wielu lat. I tak przez jakieś 5 godzin. Rzucało nami wszystkimi niemiłosiernie. Wielu osobom nie wytrzymały żołądki i co chwila słychać było (i czuć) kolejne wymiotowanie. Na dojazd do Mandalay czekaliśmy jak na zbawienie.

Na miejsce dotarliśmy o koszmarnej porze, bo o 4 rano. Z jadącą w tym samym autokarze parą włochów postanowiliśmy poszukać transportu z dworca do centrum miasta. Oczywiście ceny kosmiczne. Maximo, męska połowa włoskiego duetu, okazał się jednak mistrzem targowania. Zabrało mu to co prawda jakieś 30 minut, ale z wywoławczej ceny 6000 kyatów za dwie osoby zszedł na 4500 za sześć osób (w międzyczasie dołączyła do nas para niemców).

Mandalay. Jest kilka takich miast w Azji, które z racji swojej nazwy zawsze wydawały mi się magiczne. To między innymi Shangri-la w Chinach, Kathmandu w Nepalu i właśnie Mandalay. Okazało się jednak, że magiczna nazwa kompletnie niczego nie gwarantuje. Mandalay jest bure, zawalone kupą śmieci, bardzo zakurzone, ze sporą dawką haosu. Na mojej liście miast, w których mogłabym trochę pomieszkać raczej by się nie znalazło. Prąd jest tu towarem wyjątkowo deficytowym, który znika bez żadnego ostrzeżenia, aby pojawić się ponownie czasem po kilku minutach, a czasem po kilku godzinach. Na szczęście w każdym mieście mieszkają ludzie i w przypadku Mandalay ratują oni miastu twarz. Birmańczycy są absolutnie fantastyczni. Ich entuzjazm w stosunku do gości zagranicznych jest niezwykły, przy czym jest to entuzjazm całkowiecie bezinteresowny. Każdy uśmiecha się do nas, macha i woła „hello”. Gdy odpowiadamy po birmańsku mingalaba uśmiech na ich twarzach robi się jeszcze większy. Ci, którzy znają angielski podchodzą i zadają tysiące pytań i naprawdę są zainteresowani odpowiedziami. Ludzie są zdecydowanie najciekawszą stroną podróżowania po Birmie.

Na objazd głównych atrakcji Mandalay wybraliśmy się rikszą rowerową. Nasz przeraźliwie chudy kierowca dzielnie pedałował na swoim starym, rozklekotanym rowerze wywołując w nas straszne poczucie winy. Każdy przejazd przez skrzyżowanie powodował przyspieszone bicie serca, bo większość skrzyżowań w Mandalay pozbawiona jest sygnalizacji świetlnej, a jedyną panującą na nich zasadą jest „kto pierwszy ten lepszy”. W jednej ze świąyń mówiący całkiem dobrze po angielsku mnich próbował przekonać nas do zakupu złotego listka, który przykleja się do posągu buddy. Na posągu takich listków były już dziesiątki, jak może i setki tysięcy. Kolejka ludzi ustawionych po zakup listków spora. Zadziwiające jest to, że w kraju, w którym panuje taka bieda ludzie wolą pieniądze przeznaczać na złote listki, a nie na jedzenie czy ubranie dla swoich dzieci. Choć z drugiej strony być może właśnie ta straszna bieda sprawia, że ich wiara jest tak silna, że jest ona dla nich ostatnią nadzieją na lepsze życie.

Po drodze trzy razy spotkaliśmy włoską parę z autokaru, Maximo i Carlę, i umówiliśmy się z nimi na kolejny dzień na zwiedzanie atrakcji wokół Mandalay.

About magda


Follow Me

Where I've been

Photo Galleries

My trip journals


See all my tags 


 

 

Travel Answers about Myanmar

Do you have a travel question? Ask other World Nomads.