Chłód zaskoczył nas. Spodziewaliśmy się,
że będzie mniej upalnie niż w Yangon, ale do głowy nam nie przyszło, że
ranki będą ąż tak zimne. Po prawie 30-stopniowych upałach w Tajlandii i
w Yangon, poranne temperatury poniżej 20 stopni przyniosły nam ulgę,
której bardzo potrzebowaliśmy.
Podróż z Yangon wycisnęła z nas
wszystkie siły, więc większość dnia spędziliśmy śpiąc i snując się po
miasteczku. Wizytę na jeziorze Inle zostawiliśmy sobie na kolejny dzień.
Jezior Inle to niezwykłe
miejsce. 22km długości, 11km szerokości w najszerszym miejscu, 160tys
mieszkańców, 450 wiosek, a w nich szkoły, przychodnie, świątynie.
Wszystko na wodzie.
Każda wioska ma swoją
specjalizację, z której żyją wszyscy jej mieszkańcy. Specjalizacje są
bardzo różne – od garncarstwa, poprzez wyrób wina ryżowego, wyroby ze
srebra, uprawy warzyw w pływających na wodzie ogrodach (ten wynalazek
zrobił na nas duże wrażenie), uprawy ryżu, wyrób papierosów, wytwór
tkanin i wiele wiele innych. Codziennie w innym regionie jeziora
mieszkańcy okolicznych wiosek spotykają się próbując sprzedać swoje
wyroby.
Kierowca łódki/przewodnik trafił nam
się świetny. Jego 30-letnie doświadczenie okazało się bezcenne – pan
Tan pokazał nam jezioro w taki sposób, że przez cały dzień widzieliśmy
nie więcej niż sześć innych łodzi z bladymi twarzami.
Ranek był najbardziej niesamowity. Nisko
wiszące chmury i mgła sprawiały, że linia horyzontu między wodą, a
niebem byłą praktycznie niewidoczna. Wszędzie wokoło rybacy wracający z
nocnych połowów (sieci zarzucają kilka godzin przed zmierzchem, a potem
całą noc spędzają na łodziach).
Pan Tan zabrał nas w odwiedziny do domów
dwóch swoich znajomych. W każdym z nich ugoszczono nas herbatą i
lokalnymi przekąskami, między innymi pieczoną rybą z wszystkimi
wnętrznościami. Był też poczęstunek winem ryżowym, którym Pan Tan
trochę się upił. Całe szczęście był z nami jego siostrzeniec, który
przejął stery, gdy Pan Tan głęboko spał na łódce.