Po niesamowitym doświadczeniu jakim było pływanie z rekinami
wielorybimi, ruszyliśmy na północ, w kierunku Manili. Ale nie mieliśmy
zamiaru się w Manili zatrzymywać. Po spędzeniu 10 godzin w autokarze z
Lagazpi niedaleko Donsol, dotraliśmy do Manili około 5.30 rano, i od
razu wsiedliśmy w autobus jadący do miasta Batangas. Kolejne dwie
godziny drogi, przesiadka na dużą bankę i po następnej godzinie byliśmy
w Puerto Galera na wyspie Mindoro. Samo Puerto Galera to typowa
filipińska mieścina, a większość turystów przyjeżdża tu do leżącej 6km
za wschód turystycznej mekki Sabang. Przez moment rozważaliśmy czy
jechać właśnie do Sabang, czy 14km w przeciwnym kierunku, na White
Beach, ulubionej weekendowej bazy wypadowej manilijskiej klasy
średniej. Zdecydowaliśmy się na White Beach. I okazało się, że wybór
był to bardzo dobry. Plaża szeroka i długa, woda czysta, ceny pod
filipińczyków, a nie pod turystów. Ludzi całkiem sporo (akurat był
walentynkowy weekend), ale gdyby z plaży przegonić wszystkich tych,
którzy próbowali coś sprzedać, czy wynająć swoją łódkę, to okazałoby
się, że jest całkiem ok.
W sobotę było już bardzo dużo ludzi, ciężko było znaleźć miejsce w
restauracji, ale przynajmniej zobaczyliśmy jak się bawią filipińczycy.
Gwoździem programu był występ w jednej z restauracji dziewczynek z
siusiakami, jak to mówi na nich Przemek. Show był przedni, do tego kupa
śmiechu, bo chłopaki (dziewczyny?) robili sobie jaja sami z siebie.
Zdjęcia w poprzednim wpisie.
Przy okazji pobytu na White Beach zafundowaliśmy sobie też troche
luksusu, w formie codziennego masażu na plaży. Bardzo bardzo fajna
sprawa :) Wynajęliśmy też motorek, żeby pojezdzić trochę po okolicy.
Podjechaliśmy między innymi do Sabang, zobaczyć, czy coś straciliśmy
wybierając White Beach. No i okazało się, że nasza decyzja to był
strzał w dziesiątkę. W Sabang plaża właściwie nie istnieje, no bo nie
można tak nazwać pasma brudnego piasku o szerokości 50 cm. Ceny z
kosmosu (np. ten sam masaż, który na White Beach kosztował 200 pesos w
Sabang kosztuje aż 500!), a poza siedzeniem w barze i piciem koszmarnie
drogiego piwa nie ma w zasadzie co robić. No chyba, że ktoś nurkuje,
ale nurkować można też będąc na White Beach, a tam przynajamniej jest
ładna plaża. Przejechaliśmy się też do wodospadu. Wodospad taki sobie,
ale po drodze zobaczyliśmy trochę prawdziwego filipińskiego życia. Po
trzech dniach błogiego lenistwa ruszyliśmy dalej, tym razem do
północnej części kraju.