Wstaliśmy bardzo wcześnie, bo niewiele po 5.00. W takich momentach zastanawiamy się, czy to na pewno przedłużone wakacje, na których mieliśmy się obijać i długo spać. Ale nie ma rady – czasem trzeba się poświęcić.
O 6.00 przyjechał po nas minibus i ruszyluśmy do Sabang, oddalonej o 2h jazdy od Puerto Princesa wioski. Celem nie było samo Sabang, ale znajdująca się tam słynna podziemna rzeka, na którą ja cały czas nie wiedzieć czemu mówię podwodna rzeka ;)
W minibusie poznaliśmy Tima, australijczyka mieszkającego w Singapurze, który na Filipiny przyjeżdża często w interesach. Od Tima dowiedzieliśmy się dwóch ciekawych rzeczy. Po pierwsze, dowiedzieliśmy się, że Filipiny są sms’ową stolicą świata i na każdy telefon komórkowy przypada tu 55 odebranych smsów dziennie!!! Po drugie, w Puerto Princesa mieszka szwajcar, który prowadzi sklep z europejskimi towarami, w tym z wędlinami i serami. Na dowód Tim machnął nam przed nosem kanapką z pachnącą szynką. Wyznaczyliśmy sobie ten sklepik na cel następnego dnia…
A wracając do podziemnej rzeki. Podróż do Sabang momentami była męką, co spowodowane było drogą, a właściwie jej brakiem.Po zjechaniu z głównej drogi, w już dobrze nam znanym filipińskim stylu nawirzchnia betonowa pojawiała się się co kilka kilometrów, nigdy nie na więcej niż kilkaset metrów, i zawsze tylko w jednym kierunku jazdy. Do Sabang dotarliśmy wytrzęsieni jak nigdy. No i od razu okazało się, że w związku z faktem, iż akurat jest sobota, do Sabang poza nami przyjechało jeszcze chyba z 3 miliony filipińczyków. Więc zaczęło się czekanie. Żeby dotrzeć do podziemnej rzeki trzeba najpierw przepłynąć z Sabang łodzią do oddalonej jakieś 25 minut zatoki. Ilość łodzi pływającej na tej trasie jest ograniczona, więc czekaliśmy na swoją kolej dobrą godzinę. 25 minut na wodzie wystarczyło, żeby rozbudzić w nas delikatną wersję choroby morskiej, bo morze było wyjątkowo niespokojne (ponoć to normalny stan o tej porze roku), ale trzymaliśmy się dzielnie. Potem trzeba było przejść kilkaset metrów przez dżunglę, a tam było czekanie na kolejną łódkę, która zabierała ludzi na mini-rejs po rzece. Ale wcześniej trzeba było się zarejestrować, co polegało na wpisaniu swoich danych do wielkiego starego zeszytu. Poza standardowymi rubrykami typu imię, nazwisko czy narodowość, były też tak absurdalne jak stan cywilny czy zawód. Ciekawe po co komu takie informacje? Przemka kusiło wpisanie się jako Grzegorz Brzęczyszczykiewicz albo Kermit The Frog, ale został jednak przy swoim – i tak bardzo trudnym do wypowiedzenia przez nie-polaków – nazwisku.
Po kolejnych 40 minutach czekania przyszła w końcu nasza kolej. Wsiedliśmy w sześć osób do malutkiej łódki-kadłubka i ruszyliśmy. Łódka napędzana była siłą mięśni przewodnika (wiosłem konkretnie). I tak wpłynęliśmy pod ziemię. Subterranean Underground River – tak się to oficjalnie nazywa – to niezwykle ciekawa sprawa. Otóż na 8km swojej długości rzeka płynie pod wielką górą, a na połowie tego dystansu jest na tyle szeroka, że można pływać po niej łodzią. To ponoć najdłuższa tego typu rzeka na świecie. Niestety turyści mogą wpłynąć tylko 1,5km w głąb. Na tym odcinku rzeka jest dosyć szeroka (jakieś 8-10m), a w najwyższym miejscu jaskinia, którą rzeka płynie ma aż 65m wysokości. Po drodze mijaliśmy różne ciekawe formacje skalne, z których każda była do czegoś podobna – tak przynajmniej twierdził nasz przewodnik. I rzeczywiście, część formacji niezwykle przypominała różna rzeczy. Ktokolwiek był autorem nazw dla poszczególnych formacji miał niezłą wyobraźnię, bo w jaskini jest wszystko począwszy od bekonu i grzybów poprzez stopioną świecę czy ośmiornicę, a skończywszy na świętej rodzinie i - uwaga – sexy lady (swoją drogą ta formacja rzeczywiście wyglądała jak naga kobieta).
Ogólne wrażenia z podziemnej rzeki mamy pozytywne, ale nie jest to miejsce jakoś specjalnie powalające na kolana, choć niezywkle ciekawe. Innego zdania są chyba filipińczycy, bo wymyślili sobie, że rzeka powinna zostać jednym z nowych siedmiu cudów świata natury. Jest otóż w internecie stronka New 7 Wonders of The World (czy coś w tym stylu), gdzie można zgłaszać kandydatów i filipińczycy postawili sobie za punkt honoru wpisanie rzeki na liste. Więc szaleńczo zbierają podpisy pod tą kandydaturą. Życzymy im powodzenia, ale szanse na sukces są chyba nikłe.
Na Palawan odwiedziliśmy jeszcze Honda Bay, zatokę leżącą dosłownie 20 minut jazdy od Puerto Princesa. Widokowo bardzo ładnie, ale rafa niestety tylko martwa i rybek też nie za dużo w porównaniu np. z tym, co widzieliśmy na północy Palawanu.