W trzeci i ostatni dzień pobytu na Busuanga planowaliśmy zrobić sobie wycieczkę banką (tak się nazywają tutjsze łodzie) po okolicy. Cena za wynajem łódki – 1500p – była za wysoka, więc zaczęliśmy poszukiwania kogoś, kto chciałby się z nami zabrać i podzielić w ten sposób koszty. Niestety ci, których pytaliśmy mieli już plany, więc stwierdziliśmy, że sobie odpuszczamy. Postanowiliśmy więc spędzić dzień na obijaniu się i nicnierobieniu. Gdy wybraliśmy się na chwilę do sklepu zaczepił nas Ricardo, lokalny przewodnik, i zaproponował łódkę za 1300p. Trochę się potargowaliśmy i w końcu stanęło na 1000p. To nadal trochę więcej niż mieliśmy nadzieję wydać dzieląć łodkę z kimś, ale stwierdziliśmy, że pewnie w najbliższej przyszłości tutaj nie przyjedziemy po raz drugi, więc nie ma sensu z powodu kilku $ nie zobaczyć lokalnych atrakcji. Szybko wróciliśmy do pokoju zabrać potrzebne rzeczy i kupiliśmy jedzonko na lancz na łódce.
Nasz sympatyczny „kierowca” i przewodnik w jednym, którego z braku uzębienia ciężko było zrozumieć, zaprowadził nas do swojej banki i w ciągu dosłownie 15 minut od dogadania się co do ceny byliśmy już w drodze.
Pierwszym celem było miejsce zwane Seven Islands, wokół którego stworzono rezerwat, dzięki czemu rafa jest w świetnym stanie. Przez godzinę snoorklowaliśmy jak wariaci, nie wystawiając głowy ponad wodę ani na moment. Wokół nas pływały setki ryb we wszystkich kolorach tęczy; widzieliśmy kilkanaście rybek powszechnie znanych jako Nemo; korale miękkie i twarde, i to wszystko dosłownie 2 metry pod wodą.
Kolejnym punktem było jezioro Kayagan, jedno z trzech jezior znajdujących się na wyspie Coron. Ich niezwykłość polega na tym, że po pierwsze znajdują się one jakby w kraterze i ze wszystkich stron otoczone są wysokimy skalistymi ścianami; a po drugie są tak niesamowicie czyste, że trudno to opisać. Jezioro Barracuda, na które nie udało nam się dotrzeć z powodu deszczu, jest jeszcze ciekawsze, bo woda na powierzchni ma temperaturę około 29 stopi, a na głębokości 10 metrów aż 40!
Na koniec popłynęliśmy do najdziwnieniejszych gorącychy źródeł jakie dotąd spotkaliśmy – słona woda o temperaturze dobrze ponad 40 stopni. Wymoczyliśmy się trochę, ale za długo nie dało się wytrzymać. W ramach rozrywki przypatrywaliśmy się chińskim turystom, którzy w tych głębokich na jakieś 80cm basenikach z gorącą wodą pluskali się w kapokach (zresztą oni wszyscy nie zbliżają się do jakichkolwiek zbiorników wodnych bez kapoków).
Następnego dnia czekała nas co najmniej 8-godzinna przeprawa do El Nido. Ale o tym w kolejnej relacji.