Existing Member?

Przeprowadzka, czyli Magda i Przemek w podrozy

Busuanga

PHILIPPINES | Wednesday, 28 January 2009 | Views [395]

Z Manili na wyspę Busuanga lecieliśmy lokalnymi tanimi liniami lotniczymi Cebu Pacific. Na lotnisko pojechaliśmy taksówką. Kierowca chciał od nas wyciągnąć 250p, ale wystarczyło powiedzieć, że w hostelu nas poinformowali, że nie powinno być drożej niż 150p i koleś się zgodził. Na lotnisku środki ostrożności jakich nigdzie indziej nie widzieliśmy – każdy samochód jest sprawdzany i przeszukiwany (pobieżnie, ale jednak), a bagaże skanują zanim się wejdzie do terminalu. Nadanie bagażu poszło gładko, ale szybko miny nam zrzedły, kiedy okazało się, że trzeba usiścić „terminal fee” w wysokości 200p za osobę. W jednym okienku pani kasowała pieniądze i przyklejała do karty pokładowej kuponik, po to, żeby w następnym okienku, dosłownie 3 metry dalej inna pani oderwała od tego kuponiku niewielką część i wbiła pieczątkę na kartę pokładową. Moja teoria jest taka, że chodzi o to, żeby jak najwięcej ludzi miało pracę, więc tworzone są takie bezsensowne procedury. Teoria chyba coś w sobie ma, bo potem już na bramce pojawiło się z 5 osób z obsługi, mimo że to był malutki samolot z 60 pasażerami. Do samolotu zaczęli nas wpuszczać 15 minut po planowej godzinie odlotu, a wcześniej oczywiście ani razu nikt nie pofatygował się, żeby pasażerów poinformować, że będzie opóźnienie. Kiedy już w końcu nadszedł czas wejścia do samolotu okazało się, że stoi on gdzieś daleko i trzeba do niego nas wszystkich podwieźć, więc podjechał 8-osobowy minibus. Przypominam, że pasażerów było 60-ciu… Odlecieliśmy z 45-minutowym opóźnieniem.

Na lotnisku w Busuanga wsiedliśmy z minibusa, który miał nas zawieźć do Coron, głównego miasteczka na wyspie. Od razu poczuliśmy, że jesteśmy na prowincji, bo droga asfaltowa skończyła się dosłownie 200m po wyjeździe z lotniska. Potem co jakiś czas pojawiał się odcinek asfaltu, który zniknał po 100m, kilkaset metrów była droga żwirowa, i znów 100 czy 200m asfaltu. I tak przez jakieś 20km. Próbowaliśmy zrozumieć logikę budowania drogi tak odcinkami, ale nic nam nie przyszło do głowy.

Ulokowaliśmy się w Seadive Resort, o którym dużo dobrego czytałam w różnych relacjach z podróży. Jest naprawdę miło – nad samą wodą, z widokiem na piękne zachody słońca, z restauracją serwującą pyszne jedzonko. Są też oczywiście pewne niedogodności. Np. w pokoju za ścianą nocuje chyba niedźwiedź i tak głośno chrapie, że ma się wrażenie, że śpi z nami w tym samym łóżku. Ale cudowny wakacyjny klimat nam tę niedogodność rekompensuje.

To co nas zaskoczyło to to, ja szybko na Filipinach robi się ciemno. O godzinie 19-tej panują już egipskie ciemności, za to już przed 6 rano jest jasno. I nawet, gdyby chciało się dłużej pospać to się nie da, bo ściany są jak z papieru, a obsługa resortu – zupełnie jakby nie pamiętając o tym, że wokół pełno ludzi, którzy płacą po 800p za pokój – od wczesnego ranka prowadzi ożywione dyskusje.

Samo miasteczko Coron nie należy do zbyt pięknych, ale nie ono jest tutaj atrakcją. Są nią przede wszystkim wraki japońskich statków z czasów II wojny światowej. Wybraliśmy się dziś na nurkowanie na trzy z nich – tzn. Przemek nurkował, a ja wylegiwałam się na łódce, tudzież pływałam z maską i rurką. Dwa pierwsze wraki leżą głęboko – 36m i 25m – więc nic z powierzchni wody nie widziałam.Przemek mówi, że oba są ogromne, jeden z nich ma 180m długości! Trzeci wrak leży bardzo płytko i przy odpływie częściowo wystaje ponad wodę. Ileż na nim było korali wszelkiego koloru i kształtu! Piękne!

About magda


Follow Me

Where I've been

Photo Galleries

My trip journals


See all my tags 


 

 

Travel Answers about Philippines

Do you have a travel question? Ask other World Nomads.