Nie będę się patyczkować i napiszę wprost - Manila jest wstrętna.
Zazwyczaj jestem zachwycona nowymi miejscami i w chaosie i bałaganie
dużych miast potrafię dojrzeć coś urokliwego, ale w przypadku Manili
mam odczucia jedynie negatywne. Przemek czuje to samo. Jest strasznie
brudno, śmierdzi sikami, a jak nie sikami to w powietrzu unosi się
jakiś inny, równie nieprzyjemny zapach, którego pochodzenia wolimy nie
znać. Przed bankami stoją strażnicy z bronią w ręku i to nie jakimiś
tam małymi pistoletamni tylko z pełnowymiarowymi karabinami. Może nie
są nabite i służą tylko jako straszak, ale z ich powodu traci się
poczucie bezpieczeństwa. I do tego ten szalony ruch uliczny. Naprawdę
ciężko to opisać i większy chaos na drogach to widziałam tylko w
Indiach. Jedyne miejsce w Manili warte uwagi to stare miasto
Intermuros, które powstało w czasach hiszpańskiej kolonizacji. Niestety
to chyba za mało, żeby polecić komuś Manilę.
Całe szczęście z Manili uciekamy jutro rano. Lecimy na rajski ponoć Palawan. Tak więc następna relacja będzie z raju :)