Jadąc drogą krajową nr 1 na południe od Christchurch, jakieś 100km za
miastem, zaczyna się naszym zdaniem jedna z najbardziej malowniczych
tras w Nowej Zelandii (kończy się za Queenstown). Krajobraz staje się
napradę przepiękny po zjechaniu na trasę numer 8 i potem jest już jak w
filmach Hitchcoka – każda kolejna chwila jest lepsza i bardziej
emocjonująca niż poprzednia. Zrobiłam jakieś 40 zdjęć na tej trasie,
ale jakimś niewyjaśnionym sposobem karta pamięci się sformatowała i
zdjęcia nieodwracalnie przepadły :( Mogę to wyjaśnić tylko magią, bo
zdjęcia w jednej chwili były, a za minutę już ich nie było. Na pewno
nie sformatowałam karty przypadkiem, bo tego nie da się zrobić
przypadkowo. W każdym razie 40 zdjęć z trasy muszę spisać na straty.
Mam tylko fotki fragmentu trasy od jeziora Takapo.
W Nowej Zelandii jest 27 gór o wysokości powyżej 3050 m npm, z czego aż
22 jest właśnie w Mount Cook National Park. Widok na te góry jest
przepiękny. Jezioro Pukaki, wzdłuż którego jedzie się w drodze do parku
ma tak niesamowicie turkusowy kolor, że trudno to wyrazić w słowach i
nawet najlepsze zdjęcia nie są w stanie pokazać urody tego miejsca. Po
prostu trzeba to zobaczyć. Zanim tu przyjechałam nie mogłam sobie
wyobrazić, że gdzieś może być tak pięknie.
Do parku narodowego dotarliśmy około 15-tej i mieliśmy w planie tego
samego dnia wejść na szlak na 4-godzinną trasę. Pech jednak chciał, że
lokalny halny zafundował nam pokaz swojej siły i udało nam się dojść
tylko nad brzeg jeziora niedaleko kempingu, choć i na tej krótkiej
trasie momentami trudno było utrzymać się w pionie, a zrobienie zdjęcia
z prostym horyzontem graniczyło z cudem. Tak więc popołudnie i wieczór
rodzice i Przemek spędzili na tradycyjnej już partyjce gry w Monopol.
Ja zajęłam się pisaniem bloga i segregowaniem fotek.W międzyczasie, gdy
wyszłam do łazienki za naglącą potrzebą, zauważyłam piękną dużą tęcze
(właśnie skończyło padać). Mimo, że wizyta w toalecie powinna być wtedy
priorytetem wróciłam do samochodu po aparat, bo nie darowałabym sobie
nie zrobienia fotki. Niestety tęcza w międzyczasie trochę zbladła, więc
na zdjęciu poniżej prawie jej nie widać. Do toalety na szczęście
zdążyłam ;)
W nocy ponoć wiało tak mocno, że camperowi groziło momentami
przewrócenie. Tak mówi Przemek, bo ja, dzięki jednemu z najlepszych
moim zdaniem wynalazków w dziejach ludzkości, czyli zatyczkom do uszu,
spałam jak dziecko zupełnie nieświadoma tego co się działo. Wstaliśmy
bardzo wcześnie z planem pójścia na szlak, ale w miejscu, w którym
poprzedniego dnia stały piękne góry była szara ściana. Wyglądało to
mniej więcej tak.
Tak więc po raz pierwszy w NZ pogoda pokrzyżowała nam nam plany, a
szkoda, bo park jest piękny. Rok temu na szczęście udało nam się
spędzić tu dzień przy śietnej pogodzie. Było między innymi tak i tak.