Z Litang jedziemy do Kending. Znów czekała
nas kilkugodzinna jazda na dużych wysokościach. Autobus wyjeżdża z
półgodzinnym opóźnieniem, co trochę nas wkurza, bo nie po to zrywaliśmy
się z łózek o 5 rano, żeby czekać.
Droga niby asfaltowa, ale więcej w niej dziur niż asfaltu, więc
strasznie rzuca. Widokowo jest rewelacyjnie, ale szans na zdjęcie nie
ma żadnych – podskakujemy w fotelach jak piłki. W ten sposób upływa nam
pierwsze 4 godziny jazdy. Potem nagle kończy się asfalt. Remont drogi.
Skończy się pewnie za kilka kilometrów, myślimy. Mija jednak godzina,
potem druga, a asfaltu nadal nie ma. Droga wygląda coraz gorzej. Jest
kupa dziur, do tego zaczyna padać, więc podłoże zamienia się w błoto.
Co jakiś czas drogę zastawia ciężarówka lub dźwig. W innych miejscach
trwa budowa mostków nad strumieniami za czym idą przeraźliwie głębokie
dziury w drodze – oczywiście w żaden sposób nie zabezpieczone. Żeby
było jeszcze ciekawiej robi się bardzo kręto, bardzo stromo i bardzo
mgliście. Widoczność dosłownie na kilka metrów. Trochę to wszystko
stresujące.
I jakby tego było mało, autobus odmawia posłuszeństwa. Staje gdzieś
nie wiadomo gdzie, wokół tylko góry i mgła. Bóg wie jak daleko jest
najbliższa cywilizacja. Po jakiś 15 minutach zabawy z pedałem gazu
autobus zaczyna się powoli toczyć. Nie na długo. Kilka kilometrów dalej
stajemy na dobre. Autobus się zepsuł. Po kilkunastu minutach grzebania
w silniku kierowca dochodzi do wniosku, ze nie działa wtrysk paliwa.
Czyli nie za ciekawie. W tej sytuacji w Europie prawdopodobnie wysłano
by autobus zastępczy i wezwano pomoc drogowa. Tu jednak Chińczyk
postanawia samemu rozwiązać problem.
Kanisterek, wężyk, spuszczanie benzyny przez wężyk do kanisterka.
Potem jedna końcówka wężyka zostaje w kanisterku, podczas gdy druga
przyklejona zostaje jakoś do wtrysku (czy jak się to nazywa).
Oczywiście kierowca cala operacje przeprowadza odpalając papierosa od
papierosa. No bo Chiński facet bez fajki w ustach jest jak ryba bez
wody. Przyglądamy się temu wszystkiemu z pewna dozą stresu. Pierwsze
podejście zabawy z wężykiem nie daje rezultatu. Wężyk nie jest szczelny
i cieknie z niego benzyna – stwierdza kierowca, nada popalając szluga,
z którego sypie się popiół. Zaczyna się wiec kombinowanie z taśma
klejąca i innymi gadżetami. Tym razem się udaje. Po ponad godzinnej
przerwie ruszamy dalej. Benzyny w kanisterku starcza na jakieś 30 minut
jazdy. Przerwa, odciąganie benzyny z baku, i znów w trasę.
Do Kanding dojezdzamy cali, ale troche odurzeni oparami benzyny.