Sapa
VIETNAM | Monday, 17 August 2009 | Views [470]
Sapa miała przynieść nam ulgę. Chodzi oczywiście o ulgę w kwestii temperatury. Po raz pierwszy od rozpoczęcia podróży była szansa na temperaturę poniżej 20 stopni.
Do Sapa dotarliśmy koło 7 rano. Wydawało nam się, że o tej porze będzie w miasteczku cicho i senno. Jednak, gdy przy wysiadaniu z minibusa dorwała nas grupa około ośmiu dziewczynw tradycyjnych strojach zadających jedna przez drugą milion pytań, zrozumieliśmy, że w Sapie o spokoju nie ma chyba co mówić. Szybko też okazało się, że temperatura – owszem – jest poniżej 20 stopni, ale poza tym także pada deszcz i jest mgła. Więc nasz pokój z widokiem na góry był tak naprawdę pokojem z widokiem na chmury. I tak zostało do końca naszego pobytu w Sapa.
Bardzo szybko zrozumieliśmy też o co chodzi z tym milionem pytań zadawanych przez dziewczyny w tradycyjnych strojach szwędających się po mieście, a także na trasach popularnych trekkingów. Dziewczyny te wypracowały niesamowicie skuteczną metodę sprzedaży swoich wyrobów. Metodę tę można nazwać „na litość” lub ewentualnie „na daj mi święty spokój” w zależności o temperamentu osoby kupującej. Zaczyna się niewinnie – na początku trasy trekkingu do grupy turystów dołącza grupa lokalnych dziewczyn. Każda z nich upatruje sobie jedną osobę (najlepiej płci żeńskiej) i zaczyna zadawać różne pytania. Skąd jesteś, ile masz lat, czy masz rodzeństwo, czy masz dzieci, ile dni zostaniesz w Sapa itp., itd. Ta gadka-szmatka trwa ze 20 minut. Po tym czasie turysta zawsze słyszy „maybe later you buy something from me”. Niektórzy odpowiedzą, że może później coś kupią, inni od razu mówią, że zakupy ich nie interesują. Tak naprawdę odpowiedź turysty nie ma żadnego znaczenia, bo sprzedająca nie ma zamiaru tak szybko się poddać. Cały czas za nami idzie. Nagle zaczyna się dużo błota i do tego jest stromo więc także ślisko. Ale nie ma się co przejmować, bo lokalna dziewczyna nadbiega z pomocą, podaje rękę, pomaga zejść ze śliskiej górki. Gdy śliski teren się kończy zaczyna pleść z gałęzi paproci wianki i oczywiście daje je w prezencie swojej ofiarze. W międzyczasie oczywiście pozwala się cały czas fotografować i non stop się uśmiecha. Jest bardzo miło. Gdzieś w połowie treku dziewczyna mówi, że teraz już musi zawrócić i czy coś od niej kupimy. Przy czym „nie, dziękuje” jakby zupełnie nie trafiało. Dziewczyna robi smutną minę i ciągle powtarza, żeby coś od niej kupić. To może trwać nawet 15 minut mimo ciągłego „nie, dziękuje”. Na koniec spora część ofiar poddaje się i kupuje coś – albo z litości, albo dla świętego spokoju. My skończyliśmy trekking z haftowaną torbą :)
Metoda sprzedaży czasochłonna, ale skutkująca w większości przypadków, a o skuteczność przecież chodzi. Bo życie w wioskach wokół Sapa wcale nie jest takie proste, mimo obecności turystów i pięniędzy jakie w Sapa wydają. Większość dziewczyn kręcących się po centrum miasteczka usiłując coś sprzedać, mieszka w odległych o jakieś 10-12km wioskach. Każdego dnia pokonują ten dystans piechotą w obie strony – nie ważne czy pada deszcz, czy nie. Wiele z nich ma na plecach malutkie dzieci. W Sapa zjawiają się już koło 7 rano i nadal widać je o 8 wieczór. I tak dzień w dzień.
Travel Answers about Vietnam
Do you have a travel question? Ask other World Nomads.