W Sukhothai po raz kolejny przekonalismy sie o tym, jak milym
narodem sa tajowie. Do tej pory ich uprzejmosci i sympatii mielismy
okazje doswiadczyc w zwyklych, codziennych kontaktach typu zakupy,
pytanie o droge, zalatwianie czegos w recepcji guesthousu itp. Tym
razem bylo inaczej… Bedac w Sukhothai, pierwszej stolicy Tajlandii,
wypozyczylismy sobie motor, zeby pojedzic po okolicy. Wracalismy juz z
objazdu do miasteczka, kiedy okazalo sie, ze zlapalismy gume. Do
Sukhothai bylo jeszcze 12km. Na horyzoncie zadnych zabudowan. Nad nami
czarne chmury i wiszaca w powietrzu burza. Nie bylo innego wyjscia jak
maszerowac przed siebie. Nie minely 3 minuty, a na pobocze zjechal
facet w samochodzie z logo Coca Coli. Zapytal co sie stalo. Mowimy, ze
guma, a on zaczyna otwierac bude swojego samochodu i mowi, zeby ladowac
motor, ze nas zawiezie do Sukhothai. Wiec zaczynamy ladowac motor, ale
okazuje sie ze buda za niska, a na lezaco motor jechac nie moze bo z
baku cieknie benzyna. Co robi w tej sytuacji pan z Coca-Coli? Nie, nie
zostawia nas i nie odjezdza, tylko zaczyna gdzies wydzwaniac. Mowi, ze
w pracy ma wiekszy samchod i ze ktos za jakies 20 minut nim przyjedzie,
zeby nas zabrac. My protenstujemy, ze niech nie robi sobie klopotu, ze
kogos innego na stopa zlapiemy, ale on uparcie mowi, ze nie ma sprawy.
Czekamy wiec na samochod, a w miedzyczasie zatrzymuja sie jeszcze dwa
samochody pytajac co sie stalo i czy nie pomoc. Po 15 minutach jest
nasz transport, ladujemy motor na pake i jedziemy do Sukhothai. Pan
Coca-Cola oczywiscie nie chce od nas zadnych pieniedzy za transport.
Bardzo lubimy Tajlandie :)