Znacie to uczucie buchającego w twarz niesamowitego gorąca po
otwarciu drzwiczek rozgrzanego piekarnika? Dokładnie tak poczuliśmy się
w momencie wyjścia z lotniska w Krabi. Tajlandia powitała nas upałem
jakiego ani razu nie doznaliśmy w czasię pięciotygodniowego pobytu na
Filipinach. Szybko wskoczyliśmy do autobusu, który miał nas zawieźć do
centrum, z nadzieją na chwilę oddechu w klimatyzowanym wnętrzu pojazdu.
Miny szybko nam zrzedły, gdy okazało się, że w autobusie jest chyba
jakieś 10 stopni więcej niż na zewnątrz, a kierowca jakoś nie pali się
do włączenia klimy. 20 minut trwało zanim autobus się zapełnił i to
wystarczyło nam, żeby wylać z siebie siódme poty. Kolejne 30 minut
trwał dojazd do Krabi w tej przegrzanej blaszanej puszcze. Przepoceni
do suchej nitki i w stanie półśpiączki spowodowanej gorącem dotarliśmy
w końcu do miasteczka. Ponieważ jeszcze zanim wsiedliśmy do samolotu
mieliśmy straszny dylemat gdzie się udać po dotarciu do Krabi – Railey?
Ao Nang? Ko Lanta? - postanowiliśmy, że chyba po prostu zatrzymamy się
tu na kilka dni i potraktujemy Krabi jako bazę wypadową po okolicy.
W idelanym świecie pojechalibyśmy wszędzie, ale wtedy
potrzebowalibyśmy dużo więcej czasu i sporo więcej pieniędzy niż na
podróż możemy przenaczyć. Dlatego od samego początku podróży ciągle
borykamy się z dylematem – gdzie jechać dalej, kiedy do wyboru są
dziesiątki możliwości. Teoretycznie rzecz ujmując można by pewnie
„zaliczyć” dużo więcej miejsc niż nam się to póki co udaje, ale rzecz
nie w tym, aby kolejne miejsca odchaczać na liście pt. „tu byliśmy”.
Wychodzimy z założenia, że lepiej zobaczyć mniej miejsc, ale w miare
dobrze, niz duzo byle jak.
Ale wracając do Krabi. Pierwszą misją było namierzenie lokalnego
targowiska. Postanowiliśmy bowiem, że nie mamy ochoty zasilać finansowo
drogich turystycznych knajpek, a raczej posilać się tam, gdzie robią to
lokalsi. Tak jest przyjemniej, bardziej interesująco i zazwyczaj połowę
taniej. Krabi wielkim miastem nie jest, więc targ znaleźliśmy bardzo
szybko. I poczuliśmy się na nim jak dzieci w sklepie z zabawkami. Po
raczej mało wykwintnej filipińskiej kuchni, która skupia się na ryżu i
niemiłosiernie tłustej wieprzowinie, Tajlandia jest rajem dla
podniebienia. Ja jako miłośnik wszystkiego co słodkie od razu rzuciłam
się na różnego rodzaju lokalne desery, i gdy przyszło w końcu do
zjedzenia czegoś konkretnego to nie bardzo było gdzie to wcisnąć. Potem
każdego wieczora ruszaliśmy na targ próbować kolejnych dań. Niesamowite
jest to, że każda potrawa jakiej się dotkniemy jest pyszna albo co
najmniej dobra.
Rano następnego dnia wypożyczyliśmy skuterek i ruszyliśmy na
rekonesans okolic. Jeśli ktoś kiedyś zapyta mnie jak przygotować się do
podróży po Azji to moja rada numer 1 będzie brzmiała: „Jeśli nie
potrafisz jezdzić na motocyklu nauczyć się koniecznie przed wyjazdem w
podróż”. No bo nie ma na pewno przyjemniejszej i bardziej praktycznej
metody transportu niż motocykl.
Odwiedziliśmy kilka świątyń, a potem ruszyliśmy w poszukiwaniu plaży.
Najpierw pojechaliśmy w kierunku Ao Nang. Kiedy sześć lat temu byłam w
Tajlandii zatrzymałam się na Ao Nang na kilka dni i pamiętałam to
miejsce jako dosyć turystyczne, ale całkiem przyjemne. W ciągu sześciu
lat zmieniło się bardzo dużo. Ilość sklepów, restauracji i hoteli chyba
podwoiła się, jest i Burger King i Starbucks. Jest sklep firmowey Nike
i Adidas. Tak się zastanawiamy jak można przyjechać na wakacje do
Tajlandii i pożywiać się w Burger King…. Z Ao Nang ucieklliśmy szybko
na sąsiednią plażę, Noppharat Thara. Ciekawe, że o wiele ładnejsza od
Ao Nang, No, a hoteli i restauracji 10 razy mniej. Plaża jest długa i
na jednym końcu bardzo szeroka. Można popływać i się powylegiwać. Na Ao
Nang to praktycznie niemożliwe. Kilka godzin spędziliśmy leniwie
podziwiając widoki i pluskając się w wodzie w temperaturze kąpieli.
Zanim przyjechaliśmy do Tajlandii przez moment rozpatrywaliśmy opcje
zatrzymania się na kilka dni na plaży Railey. Jednak po tym jak
zdecydowaliśmy się zostać w Krabi, na Railey popłynęliśmy tylko na
jeden dzień. Plaża niedostępna jest drogą lądową, co z jednej strony
sprawia, że okolica jest wolna od spalin i hałasu samochodów, ale za to
niestety co kilka minut spokój zagłusza silnik kolejnej łodzi.
Okolica jest rzeczywiście – tak jak wcześniej słyszeliśmy – śliczna,
ale poza leżeniem na plaży i moczeniem się w wodzie niewiele jest tu do
robienia. My wolimy mieć większy wybór, więc okazało się, że Krabi jako
baza wypadowa to był dobry pomysł.