Od soboty (11/01) jesteśmy w Sydney.
Rodzice wylecieli do Polski w niedzielę, a ja z Przemkiem od tego czasu
próbujemy - narazie z marnym rezultatem - przygotować nasze mieszkanie
do zdania, co ma nastąpić w czwartek. Mebli nie ma już praktycznie
żadanych, a wczoraj wynieśliśmy na śmietnik 4 pudła różnych skarbów,
ale mimo wszystko po całym mieszkaniu nadal walają się sterty gratów,
których wcale nie wydaje się ubywać. I to po tym jak wysłaliśmy do
Polski przed świętami 120kg rzeczy. Musimy się ze wszystkim jakoś
uporać do jutra rana, bo wtedy przychodzą panowie od prania dywanów
więc musi być w mieszkaniu pusto.
Wczoraj też wybraliśmy się też na wizytę do konsulatów -
filipińskego i tajskiego. Do Filipin co prawda nie trzeba mieć wizy na
p0byt do 21 dni, ale my będziemy tam 5 tygodni. Wszystko poszło gładko
i po uiszczeniu opłaty w wysokości AU$39 za osobę staliśmy się już tego
samego dnia posiadaczami filipińskich wiz.
Wizyta w konsulacie Tajlandii przyniosła nam niespodziankę, bo
okazało się, że jeśli Przemek wjedzie do Tajlandii na swoim
australijskim paszporcie, a ja na niemieckim (tak, mam niemiecki
paszport, ale taka ze mnie niemka jak rosjanka) to nie potrzebujemy wiz
i możemy zostać w Tajlandii do 30 dni przy każdym wjeździe. Więc trochę
kasy udało się już zaoszczędzić.
Następny post będzie z Gold Coast w stanie Queensland. Lecimy tam w
piętek, bo z Gold Coast znaleźliśmy najtańsze loty do Azji. Będziemy
tam niecałe 3 dni, a potem w końcu Azja. Już się nie mogę doczekać
Kuala Lumpur, a konkretnie roti chanai na śniadanie. Przemek fantazjuje
o kurczaku tandori :)