Ze Lwowa do Przemyśla jedziemy polskim
PKSem. Trudno ocenić wiek pojazdu, ale nie zdziwię się, jeśli jesteśmy
rówieśnikami. Ostatni raz pojazdem o takim standardzie jechaliśmy w
Birmie. Połamane oparcia, powyrywane i leżące luzem siedzenia, syf w
luku bagażowym taki, że strach plecaki ładować.
Na przejście graniczne do Medyki przyjeżdżamy bardzo szybko. Autobus
przywołany jest na bok i poddany zostaje gruntownemu przeglądowi.
Celnicy szukają fajek i wódy. W autobusie niewiele znajdują, więc
przeszukują nas. Istnieje w naszym pięknym kraju domniemanie
niewinności, ale celnicy mają to w głębokim poważaniu i każdego z nas
taktują jak przemytnika. Grzebią długo w bagażach, a ja się cieszę, że
wiozę brudne majtki. Niech mają za “wzorową” obsługę klienta.
W Przemyślu wkraczamy na dworzec PKP. Na tablicy z odjazdami
informacja, że pociąg do Gliwic ma odjechać o 11.30, ale ma 30 minut
opóźnienia. Jest 11.45. Kasy są cztery, ale otwarta tylko jedna.
Kolejka długa. Stajemy. Powoli przesuwamy się do przodu. 11.55. Przed
nami w kolejce obcokrajowiec. Mówi kasjerce głośno i wyraźnie “Cracow”
i pokazuje na palcach liczbę dwa. Ona równie głośno i wyraźnie pyta go
piękna polszczyzną: “A na którą godzinę chciałby pan do tego Krakowa?”.
Obcokrajowiec nie wie co się dzieje. Pomagamy mu więc kupić bilety.
W ostatniej minucie wbiegamy na peron. Na wyświetlaczu widzimy, że
opóźnienie pociągu wzrosło do 50 minut. Pojąć nie możemy jak to
możliwe, że pociąg Inter City wyjeżdża ze stacji początkowej z takim
opóźnieniem.
Wchodzimy do wagonu i szukamy naszego przedziału. W nim osiem miejsc
i tylu samo pasażerów. Nie ma gdzie położyć plecaków, bo każdy jedzie z
bagażem. Inne przedziały w całym wagonie puste. Potem na trasie
dosiadają w nie pojedyncze osoby. My ciśniemy się w komplecie. Z nami w
przedziale obcokrajowcy. Jak się okazuje Australijczycy. Czujemy się
jak debile, bo przy kupowaniu biletu powiedzieliśmy im, żeby brali
połowę tańszą drugą klasę (mieli ochotę na pierwszą), bo pierwsza nie
warta jest swojej ceny. Jak im teraz spojrzeć w oczy? Tłumaczymy się,
że taki pechowy pociąg, ale pierwsze wrażenie na nich pewnie zostaje.
W końcu ruszamy. Jest gorąco, wręcz upalnie. Klimy oczywiście brak.
Jedyna opcja to otwarte okna, ale wtedy jest przeraźliwie głośno.
Przychodzi koleś z Warsu i serwuje nam “bezpłatny poczęstunek na koszt
PKP”. Ryczeć mi się chce ze śmiechu jak słyszę o tym “bezpłatnym”
poczęstunku.
Mijamy kolejne stacje. Na kilku z nich stoimy Bóg wie jak długo,
żeby przepuścić inne pociągi. Pociąg, który z Przemyśla wyjechał po nas
w pewnym momencie nas wyprzedza. Ukrainiec z naszego przedziału, który
w Krakowie miał wsiadać w autobus do Paryża, robi się coraz bardziej
nerwowy. Zdąży czy nie zdąży? Nie zdążył. Na peron w Krakowie wtaczamy
się z ponad godzinnym opóźnieniem. Jego autobus do Paryża odjechał 20
minut wcześniej. Może na niego poczekali?
Wysiadają też Australiczycy i w końcu robi się trochę luźniej.
Zaczynamy czytać gazety, które PKP – również “bezpłatnie” – nam
sprezetowało. A tam po staremu – kłótnie polityków, wzajemne oskarżanie
się, afery i aferki. Czy normalnie. Po polsku.
Nareszcie w Domu. Pierwszy raz po ponad dwóch latach.