Granicę
z Laosu do Kambodży przekraczaliśmy na małym przejściu Veun Kham/ Dom
Kralor. Przejście jest w lesie, infrastruktura ogranicza się do dwóch
szlabanów i niewielkim budynku po każdej stronie. Ustawiliśmy się
najpierw w kolejce, żeby dostać pieczątke wyjazdową z Laosu. Każda
osoba przed nami była proszona o $1, nie wiadomo oczywiście za co. W
końcu przyszła nasza kolej. Pan w okienku wbił nam w paszporty
pieczątki i poprosił o $1 za osobę. Pytamy za co. On, że za nadgodziny.
Jakie nadgodziny?? Jest dopiero 10.00 rano, granica otwarta od 8.00,
więc argument nadgodzin jest absurdalny. Pytamy więc czy da nam
potwierdzenie zapłaty. On na to, że się skończyły. My na to w śmiech.
Pan w okienku po chwili macha nam przed nosem jakimś potwierdzeniem
zapłaty, ale ono jest za przejechanie mostu na przejściu między
Vietniane a Tajlandią. Mówimy, że jak nie ma potwierdzenia zapłaty to
my nie dajemy kasy. On mówi, że nie odda nam w takim razie paszportów.
Więc my na to, że możemy zapłacić i czy akceptują karty kredytowe lub
czeki podróżne. Pan w okienku traci cierpliwość. Przez chwile jeszcze
grzebie w naszych paszportach, po czym oddaje je nam nie pytając już
więcej o $1. Przechodzimy kilkaset metrów do kambodżańskich
urzędników. Wizę załatwiliśmy wcześniej w Vientiane. Panowie oglądają
nasze paszporty przez kilka minut po czym oddają je nam, mówiąc, że
mamy się wrócić do Laosu po pieczątkę wyjazdową. My na to, że pieczątka
przecież jest w paszpocie. Okazuje się, że pieczątka jest, ale co z
tego skoro na niej widnieje wielki napis CANCELED. Wkurzeni na maksa
wracamy do Laosu, płacimy po $1 i w końcu dostajemy pieczątkę. Znów
idziemy do Kambodży, tam pieczątka wjazdowa ląduje w paszporcie
szybciutko, ale zaraz zaraz, nie tak szybko, one dollar sir, one dollar
madam, zanim wam oddamy paszporty. Oczywiście nie ma potwierdzień
zapłaty.
Kiedy już nam się wydaje, że w końcu jesteśmy w Kambodży, pojawia
się kolejny człowieczek, który każe nam wypełnić jakieś kwestionariusze
z pytaniami o choroby itp. Wypełniamy i je oddajemy, a człowieczek każe
pokazać książeczki szepień. Straszny bezsens, bo posiadanie książeczki
szepień nie jest wymogiem wjazdu do Kambodży. Przemek ma swoją
książeczke w plecaku podręcznym, więc pokazuje ją kolesiowi, który
nawet do niej nie zagląda. Moja książeczka jest gdzieś w dużym plecaku,
nie ma szans, żebym ją teraz znalazła. Nie ma problemu. One dollar
załatwia sprawę. Książeczka nagle staje się niepotrzeba.
Niby wiadomo, że w Azji trzeba być gotowym na tego typu sytuacje,
ale kiedy się w końcu człowiek z nimi spotyka to szlag trafia. Przez tą
granicę codziennie przewija się kilkaset osób. Każdy zostawia po każdej
stronie po $1, a ta kasa trafia oczywiście do kieszeni pracujących tam
urzędasów. I nic z tym nie można zrobić.