Existing Member?

Opowiesci z Afryki

Rozdzial 17 "Crocodile doesn't smile"

TANZANIA | Thursday, 28 January 2010 | Views [830]

Rozpedzony Landrover gwaltownie zahamowal na srodku drogi. Wszyscy podskoczylismy i polecielismy najpierw do przodu, a zaraz potem w tyl. Kierowca wrzucil wsteczny. Przed nami na drodze stal olbrzymi slon. Przez chwile slychac bylo bicie naszych serc. Otworzylam cicho drzwi. Wzielam aparat i zaczelam robic zdjecia. Nikt nie protestowal, wiec nie przerywalam. Slon przygladal nam sie przez kilka sekund. W samochodzie panowala kompletna cisza. Po chwili zastanowienia slon machnal na nas traba, odwrocil sie i zniknal w gaszczu lasu. To bardzo mile z jego strony, ze zdecydowal sie nie staranowac samochodu. Na kemping wrocilismy pieszo. Tam czekal juz na nas Juliusz, nasz przewodnik. Zaczelismy sie wspinac na wyzyny wyspy, przedzierajac sie przez gaszcza lian. Po jakims czasie dotarlismy na maly drewniany pomost ukryty w drzewach. Pod nami pasly sie antylopy. Wokol rozciagalo sie jezioro, a kilkanascie metrow od brzegu siedzialo w trawie stado hipopotamow. Postanowilismy podejsc blizej i sprobowac zrobic im kilka zdjec. Przebijalismy sie przez wysoka trawe. Ja w sandalach, stawialam kroki bardzo ostroznie, zeby nie nadepnac na jakiegos weza. Jeszcze by sie wezowi cos stalo, a tego przeciez bysmy nie chcieli... Kiedy bylismy juz bardzo blisko, hipcie stwierdzily, ze czas sie ewakuowac do wody. Tyle je widzielismy.

A my wspinalismy sie coraz wyzej i wyzej. Slonce grzalo i bylo strasznie parno. Nie narzekalismy na nic, bo widoki warte byly wszelkiego zachodu. Przyroda zapierajaca dech, no i przede wszystkim wszystkiego mozna bylo dotknac, poczuc wlasnym nosem i dokladnie obejrzec. Taka wycieczka na nogach byla duzo bardziej atrakcyjna od „safari”  w samochodzie. Niestety szympansow tym razem nie spotkalismy, ale ja nie dawalam za wygrana. Po poludniu poszlismy do pobliskiego hotelu na basen. Nie bylo w nim zadnych gosci, nawet jednej osoby. Kelnerka az podskoczyla z krzesla jak nas zobaczyla. Przysiadla sie do naszego stolika i przez chwile wypytywala skad jestesmy. Najwyrazniej byla bardzo spragniona towarzystwa. Zapytalismy kiedy ostatni raz ktos sie zatrzymal w  hotelu i okazalo sie, ze miesiac temu. Podczas dalszej rozmowy z Alice dowiedzielismy sie, ze jest dobra znajoma Abrahama, naszego przyjaciela i studenta. Po herbatce wskoczylismy do basenu, ktory byl na samym brzegu jeziora. Plywajac rozkoszowalismy sie rajskim widokiem plazy, na ktorej siedzialy dziesiatki ogromnych jastrzebi, suszac sobie rozlozone na piasku skrzydla. Cala wyspa wydawala sie zupelnie nierealna, nie tylko piekna nie do opisania, ale nie moglismy uwierzyc, ze jestesmy na niej zupelnie sami. Jeszcze przed zachodem slonca zaczelismy wracac na kemping. Szlismy przez grajacy las tropikalny wzdluz jeziora, co jakis czas ploszac niechcacy przechodzace antylopy.

Nastepnego poranka Nino postanowil wstac na tyle wczesnie, zeby podejrzec schodzace do wody hipopotamy. Okolo 06.30 zawiniety w koc czatowal na brzegu. Bylo jeszcze zimno. Nad jeziorem unosila sie mgla. Nieopodal naszego domku rozlegal sie leniwy ryk i z trudem mozna bylo zobaczyc hipopotamy wchodzace do jeziora. Maja one zwyczaj spania na ladzie, a cale dnie spedzaja w jeziorze kompletnie nic nie robiac. Musza byc okropnie znudzone. Szybko zrobilismy sniadanie, po ktorym przyplynal po nas kolejny przewodnik – Fred. Tym razem wybieralismy sie na wycieczke lodzia. Usiedlismy wygodnie i po chwili plynelismy wzluz brzegu wyspy. Czasem wylaczalismy silnik i wioslowalismy, zeby nie sploszyc ptakow. Tylu ptakow jeszcze w zyciu nie widzielismy. Wokol Rubondo bylo wiele malenkich wysepek, na ktorych mieszkaly setki ptakow, ale  tylko w sezonie godowym. Siedzialy na kamieniach, plywaly w wodzie, wznosily sie tuz nad powierzchnia. Niektore nurkowaly lowiac ryby, inne odpoczywaly na galeziach drzew. Widzielismy ptaki we wszystkich ksztaltach, kolorach i gatunkach. Musze przyznac, ze chociaz nigdy nie bylam specjalnym wielbicielem ptakow, to tym razem bylam zachwycona. Minelismy tez poltora metrowa jaszczurke "monitor", ktora siedziala sobie na galezi przy brzegu. Wydawala sie nie zwracac na nas uwagi i pieknie pozowala do zdjec. Kazda kolejna zatoczka kryla w sobie kolejne niespodzianki. W koncu przybilismy do brzegu i przedzierajac sie przez wysoka trawe wspinalismy sie na wzgorze w poszukiwaniu pytona. Znowu buszujac w wysokiej trawie w sandalach wcale nie bylam pewna, czy tego pytona mam ochote spotkac. W koncu znalezlismy wielka jame, a w niej skore z pytona. Samego pytona nie bylo jednak w domu,  jakos nie zalowalam, ze nie doszlo do tego spotkania.

Po tej wycieczce wrocilismy do lodzi i poplynelismy na „plaze krokodyli”. Siedzialo ich wiele na brzegu, ale za nic nie dalo sie ich  sfotografowac. Kiedy tylko zblizala sie nasza lodz krokodyle w ciagu ulamkow sekundy zanurzaly sie w wodzie. Nasz przewodnik jednak nie dawal za wygrana. W kolejnej zatoczce siedzialy na brzegu trzy bestie. Te blizej wody mialy kolorowe cetki i calkiem sympatyczne wyrazy twarzy. Ten dalej byl koloru piasku, mial przerazliwy wzrok i wystawaly mu z paszczy zeby mordercy w watpliwym usmiechu. Fred dodal gazu i nasza lodz zaryla w mieliznie tuz przy samym brzegu. Bestie zerwaly sie na rowne nogi. W ciagu ulamkow sekundy dwa pierwsze potwory zanurzyly sie w wodzie, przy samej burcie naszej lodzi. Wielkie ogony robily straszny zamet i mialo sie wrazenie, ze zaraz wyskocza na nas z otwartymi paszczami. Ostatni z nich, najwiekszy lypiac groznie wzrokiem i machajac ogonem wskoczyl do wody metr od obiektywu. Ryknal wsciekle, zasyczal i klapiac zebami tuz przed moja twarza, zniknal w zmaconej, spienionej wodzie. Cisza... Znowu bylo slychac bicie naszych serc.  Wzielam gleboki oddech. Spojrzalam na Freda, ktory porozumiewawczo sie usmiechnal. Za chwile wszyscy zaczelismy sie smiac... "To bylo blisko..., az za blisko" - powiedzialam. "Zrobilas zdjecia?" - zapytal podekscytowany Nino. "Chyba mi sie palec przykleil do aparatu z wrazenia,  zobaczymy co z tego wyjdzie"... - powiedzialam. Po przygodzie z krokodylami zaczelismy wracac na kemping. Bylismy wyjatkowo zmeczeni. Troche od upalu, a troche od tych wszystkich wrazen. Nie wiedzielismy jeszcze, ze na wyspie czeka na nas kolejna  przygoda. Tymczasem, wieczor spedzilismy na rozmowie z Olli Martilla, finskim profesorem od ochrony srodowiska, ktory wlasnie przyjechal na wyspe w celu robienia badan i pisania ksiazki. Zaprzyjaznilismy sie rowniez z jego kucharzem Stevem, ktory byl bardzo zainteresowany Biblia i z ktorym zaczelismy studium. Siedzielismy wszyscy przy ognisku, sluchalismy hipopotamow mruczacych w wodzie i opowiadan Olli o wszystkich parkach Afryki w ktorych byl.

Nadszedl ostatni dzien. Po sniadaniu przyszedli po nas Fred i wraz ze Stevem i Sobota, ktory pracowal na kempingu wyruszylismy na poszukiwanie szympansow. To byla moja ostatnia szansa, zeby je zobaczyc. W tym czasie Olli Martilla wybral sie na druga strone wyspy na poszukiwanie nieznanych gatunkow motyli. Wedrowalismy w upale. Wspinaczka byla meczaca, ale ekscytujaca. Wypatrywalismy i nasluchiwalismy szympansow majac nadzieje, ze  za chwile ktorys z nas je zobaczy. Niestety, wszystko na marne. Szympansy przeniosly sie w jakis gleboki zakatek wyspy i nikt nie wiedzial gdzie ich szukac. Staralam sie nie rozczarowywac, ale cieszyc kazdym przelatujacym kolorowym ptakiem, jaszczurkami, owadami i roslinnoscia. Ostatecznie nasz pobyt na wyspie przeszedl nasze oczekiwania pod kazdym wzgledem. Nawet jesli nie zobacze szympansow, to i tak bylo warto przyjechac chocby dla hipopotamow mieszkajacych na kempingu. Tak to sobie probowalam tlumaczyc. Kiedy wszyscy mielismy  juz dosyc wspinaczki, usiedlismy ze zmeczenia na drodze. Fred namawial mnie do powrotu, jednoczesnie przepraszajac, ze nie mozemy znalezc szympansow. Zrelaksowani Sobota i Steve zartowali sobie w swahili. Ja robilam Ninowi zdjecie siedzac na drodze. Nagle Fred zerwal sie na nogi. Na przerazonej, znieruchomialej twarzy zalanej potem mial wypisane „niebezpieczenstwo”. W jednej chwili wszyscy bylismy na nogach. Sobota krzyknal tylko „tembo kubwa” co w swahili oznacza „wielki slon”. Odwrocilismy sie i zobaczylismy jak zza rogu wychodzil slon, duzo wiekszy od tego, ktorego spotkalismy na drodze w samochodzie. Po prostu olbrzymi. Zaczelismy biec w przeciwnym kierunku. Ja oczywiscie z wielkim dylematem, czy przypadkiem nie zatrzymac sie i nie zaczac robic zdjec. Co kilkanascie metrow chlopaki odwracali sie, zeby sprawdzic, czy slon wciaz za nami podaza. Tembo Kubwa jednak nie odsteopwal kroku.  Wbieglismy na gore i schowalismy sie za zakretem. Ciezko dyszac nasluchiwalismy sloniowych krokow. Po kilku minutach „buszowanie” ucichlo. Slon zniknal w gaszczu roslin. Zszedl z drogi, zanurzyl sie w lianach i tyle go widzielismy. Wracalismy bardzo podekscytowani. Szympansow nie widzielismy, ale za to gonil nas slon. To ci dopiero  przygoda. Do konca dnia chlopaki opowiadali sobie ta historie. Po poludniu poszlismy do hotelu wykapac sie w basenie i pozegnac z Alice. Dostalismy od niej herbatke gratis. Poprosila nas tez o jakas literature biblijna. Zostawilismy jej czasopisma, ktore jeszcze przy nas zaczela czytac. Obiecalismy  przyslac jej Biblie. Nie bylismy jeszcze pewni jak, ale cos sie wymysli. Wrocilismy na kemping, pozegnalismy sie z chlopakami, a za chwile przyjechal po nas Landrover. Jechalismy w strone lodzi, a po drodze przebiegaly antylopy. Co jakis czas zanurzajac sie w zielonych lianach obserwowalismy przelatujace ptaki. Na brzegu czekala juz na nas lodz. W ciagu pol godziny bylismy na brzegu w Muganza. Wygladalo na to, ze bedziemy musieli dojsc do miasteczka na nogach. Bylo juz kolo 18.00 wiec robilo sie chlodno. Szlismy wzdluz drogi obserwujac mijajacych nas ludzi, pozdrawiajac ich i rozkoszujac sie widokami wioski na tle zachodzacego slonca. Szlismy trzymajac sie za rece, rozmyslajac o najpiekniejszych i najdluzszych wakacjach, jakie mielismy w zyciu, ktore w dodatku jeszcze mialy potrwac kilka miesiecy.

 

syczy i klapie zebami metr od obiektywu

syczy i klapie zebami metr od obiektywu

 

About africa2009

samo szczescie...

Where I've been

Photo Galleries

Highlights

My trip journals



 

 

Travel Answers about Tanzania

Do you have a travel question? Ask other World Nomads.