Existing Member?

Opowiesci z Afryki

Rozdzial 16 "Lake Victoria"

TANZANIA | Tuesday, 26 January 2010 | Views [1027]

Bylo jeszcze calkiem chlodno i ciemno. Ponad horyzontem dostojnie wznosila sie wielka rozpalona kula. Na jej tle rysowaly sie dlugie sylwetki zyraf, ktore stojac przy drodze zastanawialy sie, dokad ten autobus tak pedzi. Przez 6 godzin jechalismy piaszczysta droga. Nasze ubrania pokryte byly warstwa zoltego piasku, ale dla nas to juz bylo zupelnie normalne. Minely juz trzy miesiace odkad mieszkamy w Arusha. Nadszedl czas, zeby wyruszyc w kolejna podroz. Na poczatku chcielismy pojechac pociagiem do Kigomy. Podroz miala trwac od trzech dni do tygodnia. W zaleznosci od tego jak dlugo bedzie trwala naprawa pociagu, ktory zawsze sie psuje. Tam, nad Jeziorem Tanganika chcielismy odwiedzic Gombe Stream. Park, w ktorym od wielu lat Jane Goodall prowadzila badania nad szympansami. Pozniej mielismy statkiem poplynac do Bujumbury, gdzie mieszka Dina. Potem autobusem do Rwandy i Ugandy. Podroz miala sie zakonczyc w Nairobi, skad odbieralismy rodzicow z lotniska. Niestety w ciagu ostatnich kilku tygodni deszcz padal tak intensywnie, ze spowodowal powodzie. Zlamalo sie kilka mostow i kolej zupelnie przestala dzialac. Na prozno probowalismy znalezc alternatywna trase. Wreszcie zmienilismy cel podrozy. Zamiast nad Jezioro Tanganika postanowilismy pojechac nad Jezioro Victoria. Tam zobaczyc najrzadziej odwiedzana przez turystow Wyspe Rubondo, znana z niezrownanej i niczym nieskazonej flory i fauny.

Do Mwanza dojechalismy o siodmej wieczorem. Na przystanek wyjechal po nas Steve, ktorego jeszcze nigdy nie spotkalismy. Steve jest misjonarzem od 25 lat i nadzorca obwodu. Usciskal nas na powitanie i zabral do domu. Wszyscy misjonarze wyszli nas przywitac, a Jordan przygotowal ciepla kolacje. Znowu, chociaz w ogole nigdy przedtem sie nie widzielismy, bylo zupelnie jak w domu. Przez jakis czas siedzielismy przy stole i opowiadalismy im o planie naszej podrozy na wyspe Rubondo, albo raczej o braku planu spowodowanego brakiem informacji. Wszyscy byli bardzo podekscytowani. Nie mogli sie doczekac az wrocimy i powiemy im jak sami moga tam dotrzec. Wygladalo na to, ze kazdy slyszal o Rubondo, ale nikt tam jeszcze nie byl. Zmeczeni podroza szybko polozylismy sie spac. Kiedy wstalismy, otworzylismy szklane drzwi prowadzace z naszej sypialni na patio. Widok z niego rozciagal sie na Jezioro Victoria w calej swej okazalosci. Wieczorem nic nie bylo widac, ale rano przeszlo to moje najsmielsze oczekiwania. Po calym miesiacu spedzonym nad Jeziorem Malawi myslalam, ze Jezioro Victoria nie zrobi juz na nas wrazenia. Tymczasem wrazenie bylo oszolamiajace. Jezioro Victoria ma powierzchnie 68.800 kilometrow kwadratowych. Jego maksymalna dlugosc to 337km a szerokosc 250km. Mieszka w nim okolo 500 gatunkow ryb. Patrzac na nie z brzegu nie widac nawet zarysowan przeciwleglego ladu. Wzdluz niemalze 5000 kilometrow lini brzegowej rosna przepiekne tropikalne rosliny. Jest tez wiele malenkich wysp, na ktorych mieszkaja tysiace ptakow, slonie, hipopotamy, krokodyle, zyrafy no i moje szympansy. Jednym slowem, nie da sie opisac, trzeba przyjechac i zobaczyc...

Dzien spedzilismy ze Stevem odwiedzajac biura podrozy i internet cafe, probujac sie czegos dowiedziec o tym, jak mozemy dojechac na wyspe. Niestety nie udalo nam sie dotrzec do zadnych wiarogodnych informacji, oprocz tego skad mozemy wziac autobus. Postanowilismy wyjechac w poniedzialek, zeby weekend spedzic z misjonarzami i odpoczac przed podroza w nieznane. Od razu zaprzyjaznilismy sie z Jordanem i Ruth, z ktorymi gotowalismy posilki i rozmawialismy o podrozowaniu. Okazalo sie, ze mieszkali przez kilka miesiecy w Polsce, gdzie pomagali braciom w Betel w tlumaczeniu literatury. W Tanzanii byli dopiero od trzech miesiecy i wciaz uczyli sie swahili. Znowu mielismy mozliwosc poznania prawdziwego zycia misjonarskiego od podszewki. Bylo to niezwykle pouczajace i inspirujace. W niedziele poszlismy z nimi na zebranie, ktore odbywa sie w malenkiej sali zrobionej z blachy falistej. Potem siostra Teresa zaprosila nas na obiad. Bylo przepysznie. Steve wzial ze soba gitare i spiewal napisane przez siebie piosenki, ktorych teksty byly przesmieszne. Nie moglam wyjsc z podziwu nad tym, jak znakomicie gral. Bardzo sie ucieszylam, bo wlasnie zostal z zona przeniesiony do Arusha i za kilka tygodni bedziemy mogli grac razem. Wyglada na to, ze wszyscy bracia w Tanzanii studiowali muzyke w mniejszym lub wiekszym stopniu... Wieczor spedzilismy na lezaku na patio czytajac ksiazke Nowaka „Rowerem i pieszo przez czarny lad.” Czytalismy sobie na glos zmieniajac sie co drugi rozdzial. W tym momencie pan Kazimierz przemierzal Kongo, z ledwoscia wyszedl z malarii a potem zaraz zabil lwa, ktory na niego polowal. Dzialo sie to mniej wiecej wtedy, kiedy Karen Blixen probowala sadzic kawe w Keni, a Hemingway polowal na nosorozce tylko dla sportu. Z trudem moglismy sobie wyobrazic, ze jego podroz odbywala sie zaledwie 80 lat temu, ze Afryka mogla tak bardzo sie zmienic.

W poniedzialek rano wstalismy wczesnie i posprzatalismy pokoj, zeby nie zostawiac po sobie zadnych sladow. W domu misjonarskim podobnie jak w Betel wszystko jest nieskazitelnie czyste. Po sniadaniu pozegnalismy sie ze wszystkimi i Steve zawiozl nas na prom. Po chwili juz odplywalismy malenkim stateczkiem, na ktorym ledwo sie miescilismy powciskani pomiedzy samochodami. Przeplywajac kolo skal, na ktorych stal dom misjonarski machalismy do Jordana i Ruth, ktorzy wlasnie mieli na patio lekcje swahili prowadzona przez zone Steve'a – Karil. Oni odmachali nam wielkim zoltym recznikiem, poczym dom misjonarski zniknal nam z oczu.

Plynelismy bardzo podekscytowani zastanawiajac sie co sie wydarzy po drodze. Ku naszemu wielkiem zaskoczeniu wszystko szlo zgodnie z planem. Autobus jechal szybko, po drodze mijajac zielone pola ryzowe. Punktualnie o pierwszej po poludniu autobus zatrzymal sie w Muganza, tuz przy posterunku policji. Nie mielismy pojecia jak dostac sie na wyspe, wiec postanowilismy zapytac policjantow. Kiedy weszlismy na komisariat zostalismy skierowani prosto do samego komendanta. Bardzo sympatyczny pan przedstawil sie jako „Tom” i pokrotce wypytal skad jestesmy, dokad jedziemy i jak nam moze pomoc. Szukajac czegos w torbie przy okazji wyjelam folder ze Straznica. Tom bardzo sie podekscytowal kiedy ja zobaczyl i zaraz poprosil o kopie. Na jego biurku lezala Biblia, ktora ponoc codziennie czytal i dzielil sie wersetami ze wspolpracownikami i ofiarami przestepstw, ktore przychodzily na komisariat. Po chwili dzwonil juz z wlasnej komorki i zamawial nam lodz, ktora miala nas odebrac z Muganza i zabrac do Rubondo. Przy okazji zalatwil nam tez zakwaterowanie i zapytal czy mamy ze soba prowiant. Kiedy dowiedzial sie, ze nie, poszedl z nami na rynek i pytajac co chcielibysmy kupic targowal sie robiac dla nas zakupy. Kiedy mielismy juz wszystko czego potrzebowalismy, zabral nas do malenkiego baru tuz przy swoim posterunku, gdzie dal sie zaprosic na „Sode”. W koncu wrocil do swoich obowiazkow zostawiajac nam swoj numer telefonu, na ktory mielismy dzwonic w razie jakichkolwiek problemow. Siedzielismy przed posterunkiem prawie dwie godzimy czekajc na nasza lodz. W tym czasie obserwowalismy lokalnych ludzi i prace policjantow, ktorzy wlasnie spisywali zeznania poszkodowanego. Siedzieli z nim przy biurku i starannie zapisywali kazde slowo, podczas gdy on siedzial w majtkach z brzuchem pocietym nozem i cieknaca na podloge krwia. Nikt nie pomyslal, ze mozna by najpierw opatrzyc rany a potem zadawac pytania, nie podal szklanki wody, ani nie okazal zyczliwosci. No ale bylismy przeciez w Afryce, a tu rzeczy robi sie inaczej. Wreszcie przyplynela po nas lodz. Wsiedlismy na nia i po pol godzinie dotarlismy na Wyspe Rubondo. Na brzegu czekal na nas Landrover, ktory zabral nas do naszego domku. Po drodze sprzed kol uciekaly antylopy, a droga do naszego zakwaterowania wila sie poprzez gaszcz lasu tropikalnego. Kiedy wysiedlismy na miejscu, tuz przed nami siedzialo w wodzie stado hipopotamow. Zaryczaly glosno na powitanie i leniwie zanurzyly sie w wodzie. Wokol domku biegaly biale malpki „Vervet”. Na calej wyspie nie bylo zadnych innych turystow. Panowala tam niezwykla atmosfera spokoju i jednosci wszystkich milionow stworzen, ktore ja zamieszkiwaly. Nie moglismy sie doczekac, kiedy zanurzymy sie w lesie i bedziemy mogli je blizej poznac. Ja najbardziej cieszylam sie na spotkanie z szympansami, majac wielka nadzieje, ze uda nam sie je zobaczyc. Tymczasem zrobilo sie ciemno. Edwin, ktory pracowal na kempingu rozpalil ognisko. Siedzielismy nad brzegiem jeziora i sluchalismy niepowtarzalnej symfonii zycia mieszkajacego na wyspie. Tuz przed nami stado hipopotamow glosno ryczalo zaklocajac ptasie partie solowe. Wszystko jak we snie. O osmej rano obudzilo nas pukanie do drzwi. Witalis przyjechal po nas, zeby zabrac nas na spotkanie ze sloniem...

medytujac nad pieknem jeziora

medytujac nad pieknem jeziora

 

About africa2009

samo szczescie...

Where I've been

Photo Galleries

Highlights

My trip journals



 

 

Travel Answers about Tanzania

Do you have a travel question? Ask other World Nomads.