Existing Member?

Opowiesci z Afryki

Rozdzial 11 "Since 1982..."

TANZANIA | Monday, 2 November 2009 | Views [813]

Uwielbiam deszcz. Patrzec na niego kiedy rozplywa sie po szybie, sluchac jak uderza o plotno namiotu, ogladac odbicia nieba w kaluzach, moknac na cieplym letnim deszczu, nawet na chlodnym jesiennym. Pamietam kiedy jesienia jezdzilismy naszymi starymi holenderskimi rowerami po Londynie. Pewnego razu zlapal nas deszcz, kiedy zjezdzalismy na poludnie z Trafalgar Square. Potem, Westminster Bridge i wzdluz Tamizy do Vauxhall Bridge. Kolorowe liscie lataly szargane wiatrem, ludzie chowali sie pod dachami, parasole wyrywaly sie z rak. A my jechalismy na rowerach, zupelnie przemoczeni. Z jednej strony zmarznieci od chlodnego deszczu, z drugiej niemalze parujacy z wysilku. Kiedy przyjechalismy do domu najpierw wzielismy goraca kapiel, a pozniej pilismy czekolade z chili. Myslalam sobie o tym czasie lezac w lozku i sluchajac jak deszcz delikatnie pukal  o dachowki. Kiedy zaczal halasowac coraz mocniej i mocniej wstalam z lozka, zeby zobaczyc mokry swiat przez okno. Przed domem stalo mnostwo wody.  Wygladalo na to, ze z wyjscia z domu nici. Nie mielismy ani parasola, ani kaloszy. Wszystkie drogi zamienily sie juz w bagniste strumienie, a moze i nawet rzeki. Trudno - stwierdzilam, jutro pojdziemy kupic kalosze a dzisiaj napisze kilka maili albo kolejny rozdzial opowiesci. Zanim jednak otworzylam laptopa  zauwazylam, ze nie ma pradu, co z kolei oznaczalo tez brak internetu. Nie poddajac sie poszlam do lazienki zeby nabrac wody do czajnika...”Zacznijmy dzien od dobrej kawy”- pomyslalam. Kran w lazience przeciagnal sie wzdluz i wszerz...zapiszczal, zaryczal ale nic z siebie nie wydusil.  Wody nie bylo...

Przezorny zawsze ubezpieczony...w lazience mielismy wiadro z woda na wszelki wypadek. Nabralam troche do garnka i zaczelam gotowac na kuchence gazowej. Poza tym przeciez zawsze mozemy pic deszczowke! „Dobrze, ze mamy gaz...”  - pomyslalam bardzo zadowolona z zakupu naszej kuchenki. Zaczelam robic sniadanie i  wkrotce zapach nalesnikow wyciagnal Arka z lozka. Na dworze wciaz bylo ciemno od czarnych chmur, w domku zimno, no i wciaz strasznie lalo. Jedlismy nasze pierwsze sniadanie zrobione w naszej  nowej kuchni. Coraz glosniej slychac bylo deszcz odbijajacy sie od coraz to glebszego „basenu” z deszczowki przed domem. Zaczelismy zartowac, ze moze zamiast plytek chodnikowych polozymy tam blekitne kafelki...To byl nasz pierwszy poranek w naszym domku. Siedzac na kanapie ogladalismy okna i sciany, podziwiajac ciezka prace naszych rak. Zajelo nam to prawie miesiac, zeby  sie tutaj wprowadzic... Zaraz kiedy wrocilismy z Malawi obejrzelismy nasz maly domek i stwierdzilismy, ze przygotowanie go do uzytku zajmie nam 3 dni. Dlatego bezstresowo postanowilismy zajac sie tym od poniedzialku, bo w weekend mielismy zgromadzenie specjalne.  (Raz w roku Swiadkowie Jehowy z okolicznych zborow spotykaja sie na caly dzien i sluchaja razem wykladow opartych na Biblii). Zdecydowalismy sie nie zajmowac  zupelnie niczym, tylko skupic na sprawach duchowych. Mesfin nie mial nic przeciwko temu i powiedzial, ze mozemy u niego mieszkac jak dlugo tylko chcemy. Oprocz nas u Mesfina goscil w tym tygodniu nadzorca obwodu z zona.  Byli zreszta jego dobrymi przyjaciolmi, dzieki czemu moglismy ich blizej poznac. Rick Stringer (Amerykanin) jest misjonarzem w Afryce od roku 1982. Nasze pierwsze spotkanie z nim bylo w ogrodzie Mesfina. Wlasnie wrocilismy z zakupow, kiedy Rick siedzial pod drzewem Papaji i czytal nowa broszure o Biblii. Podeszlismy do niego niesmialo, zeby nie przeszkadzac,  tylko sie przywitac. Rick od razu odlozyl swoja lekture i calym soba zamienil sie w sluch. Zadawal nam mnostwo pytan. Chcial wiedziec o nas wszystko. Skad jestesmy, gdzie mieszkamy, co robimy w Afryce, jak dlugo tutaj zamierzamy zostac, jaka byla nasza podroz do Malawi...Sluchal  uwaznie , a na twarzy mial przez caly czas bardzo cieply, aprobujacy usmiech. Chociaz  rola nadzorcy obwodu wydaje sie bardzo odpowiedzialna i powazna, Rick okazal sie bardzo milym i dostepnym czlowiekiem. Mial z Arkiem bardzo wiele wspolnego i nasza pierwsza rozmowa byla tak naprawde poczatkiem ich wielkiej przyjazni. Zanim ozenil sie z Malin (Szwedka),  Rick podrozowal pomiedzy zborami  w skorzanym kombinezonie na motocyklu. Potem przerzucil sie na samochod terenowy, zeby Mailn bylo latwiej znosic afrykanskie niewygody. A zanim zostal misjonarzem, byl wokalista jazzowym i kompozytorem. Potrafi rowniez grac i improwizowac jazz na trabce bez uzycia instrumentu.  (Robi sobie trabke z dloni, a ustnik z warg). Kiedy tylko dowiedzial sie, ze Arek ma ze soba fagot od razu chcial sprobowac na nim grac. Nie tylko od pierwszego zadecia  mial swietny dzwiek, ale od razu zaczal improwizowac jak Michael Rabinovitz. Rick ma tez niesamowite poczucie humoru i przez caly czas zartuje. Poza tym uwielbia astronomie, ptaki i zna sie na chmurach. Przy pierwszym wspolnym posilku zainteresowal sie Arka dieta. Skonczylo sie to tak,  ze nastepnego ranka Rick plul do szklanki i okazalo sie, ze ma candide. Tak wiec Arek wytyczyl Rickowi diete i od nastepnego posilku wszyscy juz jedlismy zdrowo... Rick byl naprawde bardzo wdzieczny, bo po dwoch tygodniach przestal odczuwac cale mnostwo dolegliwosci, ktore naprawde go meczyly. W ostatni poniedzialek Rick spedzil 5 godzin u Doktora Arka prowadzac intensywne rozmowy  o swoich postepach zdrowotnych... Okazalo sie, ze w Tanzanii wielu braci ma ten problem, wiec Rick napisal w swahili krotka ulotke o candida albicans oraz potrawach ktorych nalezy unikac, zeby sie go pozbyc. Bardzo podekscytowany dzieli sie tym z kazdym, kto poskarzy sie na chocby jeden z objawow tej dolegliwosci.

Zgromadzenie specjalne, na ktore przyjechal Rick i Malin, bylo naprawde wyjatkowe. Sluchacze skladali sie z naszego zboru, oraz okolicznych pionierow i misjonarzy, ktorzy mowia po angielsku, oraz zainteresowanych Biblia mieszkancow Arusha. Wszystkich nas bylo 99 osob. Byl to dla nas swietny wstep do zycia w Arusha. Moglismy poznac niemalze wszystkich, z ktorymi bedziemy wspolpracowac przez najblizsze pol roku, a przede wszystkim nasz nowy zbor.  Niektorych braci pamietalismy z naszych poprzednich podrozy, ale tak naprawde wszyscy, ktorych dobrze znalismy dawno juz stad wyjechali. Okazalo sie, ze aktualnie jest nas  niecale 40 osob. Byla to dla nas zupelna nowosc, bo nasz zbor w Londynie mial srednio okolo 150 osob. Chociaz liczebnie tutejszy zbor jest cztery razy mniejszy, to jesli chodzi o roznorodnosc kultur jest bardzo podobny do Camden. W sklad tutejszego zboru wchodzi okolo 10 braci z Tanzanii. Ponadto sa tu bracia pracujacy jako tlumacze dla ONZ-tu, ktorzy pochodza z Kamerunu, Rwandy i Etiopii, oraz Pernilla za Szwecji (zona Mesfina). Jedna para pochodzi z Indii, starsza siostra z Grecji – Sophia, ktora ma rowniez polskie korzenie. Jej maz pochodzi z RPA. Jeden brat z Kenii, jeden z Ugandy, oraz siostra z Nigerii. Jest rowniez grupa pionierow, ktorzy przyjechali ze wzgeldu na wieksze potrzeby terenu. Jedna para z Anglii, jedna siostra za Stanow, Mike z Grecji z zona Kanadyjka, oraz my. Do tego dwie pary z Walii, ktore buduja dom misjonarski. W sumie kolo 15 roznych narodowosci - tak wyglada nasza tymczasowa rodzina, ktora przyjela nas naprawde cieplo. Nie tylko Mesfin zaadoptowal nas i zaproponowal nam mieszkanie za darmo. Sophia przyniosla nam naczynia kuchenne, zebysmy nie musieli nic kupowac. Terry - siostra z Kanady zaproponowala meble do salonu. W takim malym zborze naprawde latwo sie ze wszystkimi zblizyc i niemalze wszystko robic razem. Jest to dla nas niezwykle doswiadczenie, nie tylko bardzo przyjemne ale rowniez kazdego dnia uczymy sie nowych rzeczy. Dla Arka oznacza to rowniez duzo pracy i obowiazkow. Nie tylko na kazdym zebraniu prowadzi jakies punkty, ale co miesiac przygotowuje nowy wyklad publiczny.

Program zgromadzenia byl bardzo budujacy, a wywiady z bracmi ekscytujace. Warto bylo spieszyc sie z Malawi, zeby moc tego wszystkiego posluchac. Wieczorem zaprosilismy wszystkich mieszkancow domu Mesfina na pozegnalna kolacje do indyjskiej restauracji. Nastepnego dnia Rick i Malin jechali do kolejnego zboru bardzo oddalonego od Arusha i calej reszty swiata. Podrozowali do miejsca gdzie bracia mieszkaja w malenkich chatkach pokrytych strzecha, a kolacje gotuja na ognisku przed domem. Tymczasem my przez nastepne trzy dni zamierzalismy wyremontowac i urzadzic nasz nowy dom. Zapomnielismy tylko, ze jestesmy w Afryce...

Rick improwizujacy jazz na fagocie

Rick improwizujacy jazz na fagocie

 

About africa2009

samo szczescie...

Where I've been

Photo Galleries

Highlights

My trip journals



 

 

Travel Answers about Tanzania

Do you have a travel question? Ask other World Nomads.