Existing Member?

Opowiesci z Afryki

Rozdzial 9 "Wind"

MALAWI | Wednesday, 28 October 2009 | Views [1018]

Dzien rozpoczelismy od kapieli w jeziorze. Oczywiscie tuz przed wejsciem do wody sprawdzilismy czy nie ma niebezpiecznych slimakow, ktore moglyby w nocy przyplynac z pradem. Nie wiedzielismy jeszcze, ze w jeziorze sa krokodyle, wiec martwilismy sie slimakami...Dno bylo jednak czyste a woda bardzo orzezwiajaca. Od samego rana bylo tak goraco, ze nie mozna bylo wytrzymac na plazy. Kazdy z nas wraz ze swoja ksiazka ulokowal sie na kanapie w salonie Dana. Nathalie studiowala historie Chin, Arek Candide Albicans, Mike pozyczyl sobie jakas nowele z biblioteczki Dana, a ja konczylam John'a Grisham’a. W  poludnie temperatura wzorosla jeszcze bardziej, wtedy z kanapy przenieslismy sie na podloge majac nadzieje, ze bedzie nam chociaz odrobine chlodniej. Co prawda w tej temperaturze nie mielismy wielkiego apetytu, ale wspolnie przygotowalismy lunch. Tym razem byla to salatka z pomidorow z jogurtem, zagryzana chlebem ryzowym. Po poludniu postanowilismy pojsc na basen do tego samego hotelu, skad  mielismy wypozyczyc katamaran. Basen byl tuz nad brzegiem jeziora, otoczony palmami i drewnianym pomostem, na ktorym staly lezaki. Kapalismy sie znowu tylko we trojke, bo Mike wciaz byl zbyt slaby na jakikolwiek wysilek fizyczny. Potem dlugo  siedzielismy na pomoscie, rozmawiajac o wszystkim co sie wydarzylo od czasu, kiedy Nathalie wyjechala z Londynu. Nathalie jest Francuzka i dolaczyla do naszego zboru cztery lata temu. Podobnie jak z Claudia, spedzalismy z nia bardzo duzo czasu. Zaczelo sie to od momentu, kiedy Arek (jeszcze swoim mercedesem numer 1) pomagal jej w przeprowadzce. Wkrotce potem zaczelam uczyc Nathalie gry na fortepianie. Calkiem dobrze jej szlo az do momentu, kiedy Nathalie zaczela uczyc sie chinskiego i wtedy to juz na nic nie miala czasu... Nathalie byla wtedy od pieciu lat pionierka i marzyla o tym, zeby kiedys pracowac w Afryce jako misjonarka. Dlatego tez  trzy lata temu pojechala na wakacje do Malawi, zeby sie przekonac jak tam wyglada zycie. I jak Claudia spotkala Bjoerna, tak Nathalie spotkala Mika. Z ta roznica, ze Mike nie pracowal w Bethel, ale byl misjonarzem w zborze poslugujacym sie jezykiem migowym. Po wakacjach Nathalie wrocila do Londynu i zajelo jej jeszcze jakies dwa lata, zeby przekonac sie, ze chce wyjsc za maz za tego „Amerykanina z Alabamy”. Wiekszosc czasu ich zwiazek mial charakter korespondencyjno-telefoniczny, ale w pewnym momencie, zeby ulatwic sprawe, Nathalie wyjechala do Malawi. Uczyla tutaj francuskiego (zeby sie utrzymac),  glosila po chinsku, no i spotykala sie z Mikiem. Trwalo to jakies 8 miesiecy, po ktorych dostalismy maila z zaproszeniem na slub w jej rodzinnym miescie Grenoble. Na ten slub pojechalismy samochodem, specjalnie na te okazje kupujac Peugeot’a 205, ktory zostal pozniej sprzedany 3 minuty przed wyjazdem do Afryki. Dwa dni podrozy do Grenoble spedzilismy z Teddy i Garym, po drodze spiac w namiocie na parkingu. Slub byl bardzo uroczysty a i wesele przepyszne. Nastepnego dnia cala paczka pojechalismy nad jedno z przeslicznych alpejskich jezior z krysztalowa, przejrzysta woda. Kazdy wynajal jakis sprzet plywajacy, rowniez i my – katamaran. Wtedy wlasnie pierwszy raz w zyciu plywalismy na katamaranie. We Francji podobnie jak w Afryce, nikt nie chcial zobaczyc mojego patentu, ani nawet nie pytal sie czy w ogole potrafie ten jacht obsluzyc. Zabawa byla przednia.

Wieczorem przyjechali Claudia i Bjoern. Byli bardzo zmeczeni podroza, a my przywitalismy ich kolacja - smazona ryba i kurczakiem z grilla... Siedzielismy do pozna bardzo podekscytowani, opowiadajac o naszych doswiadczeniach. Potem Mike przyniosl twardy dysk i probowalismy wybrac jakis film „na dobranoc”. Byl to nie lada problem, bo kazdy z nas mial inne preferencje. Bjoern chcial science-fiction, dziewczyny jakis film romantyczny, Bjoern na to – „tylko, zeby nie byl smutny" (ale przeciez wszystkie filmy romantyczne sa troche smutne). W koncu wszyscy zgodzili sie na Hitchcocka –  „Problem z Harry’m”.  Od razu sie wciagnelismy i dokladnie dwie minuty przed koncem filmu, kiedy wszystko mialo „sie okazac” –  skonczyl sie prad... Bardzo rozczarowani poszlismy spac nie ogladajac intrugujacego zakonczenia. Nastepny dzien rozpoczelismy oczywiscie od ogladania dwoch ostatnich minut filmu. Bardzo sie usmialimsmy z tego jak nas Hitchcock zrobil w balona, bo do samego konca nie okazalo sie kto byl morderca! Po filmie tradycyjnie odbylismy kapiel w jeziorze. Wtedy dopiero zauwazylam, ze w ogole nie ma wiatru i bardzo sie tym zmartwilam. Przez cale przedpoludnie sprawdzalam czy moze zaczna sie pojawiac jakies fale, ale niestety na jeziorze panowala kompletna cisza. Po lunchu jednak nadszedl moj dlugo oczekiwany moment... Dokladnie o 3 po poludniu na wodzie cos sie zaczelo powoli ruszac. Od razu poszlismy z Ninem do hotelu, gdzie juz czekal na nas otaklowany katamaran. Wciagnelismy go do wody i Mike z Nathalie weszli na poklad. Katamaran to rodzaj jachtu, ktory zamiast jednego kadluba (jak w kazdej lodce) ma jakby dwie plozy, pomiedzy ktorymi rozciagniety jest material. Nathalie strasznie sie bala, zreszta juz kiedy plynelismy motorowka mowila, ze bardzo nie lubi wody, a fale ja przerazaja. Przez chwile plynelismy bardzo powoli. Mialam dzieki temu chwile, zeby zorientowac sie jak dziala sprzet i uporzadkowac liny. Bardzo szybko jednak zagle napelnil wiatr i teraz lodka gnala prosto w glab jeziora, ktorego drugiego brzegu nie bylo widac (Nic zreszta dziwnego, bo jeden koniec jeziora byl oddalony o jakies 75km a drugi o 560 km...). W tym samym momencie jedna ploza sie uniosla, ale jacht wciaz  poruszal sie rownomiernie i nie obijal sie o  fale. "Prawdziwe latanie!" - myslalam umierajac ze szczescia. Najwazniejsze jednak bylo to, ze nawet Nathalie byla zachwycona. Kiedy powiedzialam jej, ze ostatnim razem plywalismy na czyms takim niemalze pod jej domem zalowala, ze nigdy nie interesowala sie zeglarstwem. Zrobilismy zwrot, zeby nie wyplywac zbyt daleko.  Im bardziej w glab jeziora, tym bardziej wialo. Nie stac nas bylo ani na wywrotke ani zeby sie zgubic na tak wielkim akwenie. Nathalie ciagnela szoty, a Mike krecil krotki film na video. Zeglowalismy teraz wzdluz brzegu, oddaleni na taki dystans, zeby jeszcze bylo widac hotel. Po jakims czasie  wrocilismy na plaze Dana, gdzie siedziala Claudia z Bjoernem w oczekiwaniu na swoja kolej. Im bardziej zblizalismy sie do brzegu, tym wieksze wzbudzalo to zainteresowanie ze strony lokalnych dzieci. Tradycyjne lodzie zaglowe w Malawi zrobione sa z drewna. Przez to sa rowniez bardzo wielkie i ciezkie. Maja jeden trojkatny zagiel, ktorego horyzontalny bok jest duzo dluzszy od  wertykalnego. Jest zamocowany w taki sposob, ze ja nigdy w zyciu nie moglabym utrzymac go w reku, ani na wodzie... W zwiazku z tym bylismy dla nich wielka atrakcja. Kiedy juz przybilismy na plaze, kazde dziecko chcialo chociaz podbiec i dotknac jachtu, a kiedy znow wyplywalismy bylo wielu chetnych do wypchniecia katamaranu na wode. Claudia piszczala z radosci, wiec nie bylam jedyna a Bjoern tradycyjnie nie wyrazal emocji. Wiatr wial coraz bardziej i bardziej, az zeglowanie zrobilo sie tak przyjemne, ze zaczelam marzyc o tym, zeby wrocic do Tanzanii jachtem. To by dopiero byla przygoda, poplynac wzdluz Jeziora Malawi od Mozambiku przez Malawi po sama Tanzanie...

Wreszcie przyszla kolej na Arka. Kiedy tylko zapakowal sie na jacht rozwinelismy skrzydla i odplynelismy calkiem daleeeko od ladu. Plywanie jachtem daje ogromne poczucie przestrzeni i wolnosci. Sprawia tez, ze czlowiek wyraznie zdaje sobie sprawe z tego jak bardzo jest zalezny od natury, ze musi calkowicie sie jej podporzadkowac. Ale tak najbardziej przyjemne z tego wszystkiego jest bicie fal o burte i dzwiek wiatru uderzajacego o zagiel przy zwrocie. Bryzgajaca fala prosto w twarz od czasu do czasu, predkowsc jaka sie czuje przecinajac wiatr, no i dzwiek uderzajacych falow o maszt, kiedy jacht stoi samotnie zacumowany przy brzegu. Cala idea tego, ze mozna przemieszczac sie tylko i wylacznie uzywajac sil natury - wody i wiatru - jest niesamowicie pociagajaca i inspirujaca. Jaka szkoda, ze przez ostatnie 10 lat w Londynie tak niewiele mielismy okazji, zeby zeglowac...Trzeba bedzie to jakos nadrobic!

Nastepnego dnia rano zaczelismy sprzatac dom. Jakie to dziwne wciaz mieszkac w domach ludzi, ktorych sie nigdy nie spotkalo, tylko zostawiac im kartki z podziekowaniami, zeby mogli przeczytac pozniej kto u nich mieszkal - ktos kogo oni nigdy nie spotkali i moze nigdy nie spotkaja. Kiedy juz udalo nam sie usunac wszystkie slady naszej obecnosci, wpisalismy sie do "ksiegi gosci" i wykapalismy ostatni raz w jeziorze. Potem zjedlismy szybki lunch i zaczelismy sie zegnac z Nathalie i Mikiem. Oni wracali do Lilongwe, a my wraz z Claudia i Bjoernem jechalismy wzdluz jeziora do Mzuzu. Smutno nam bylo, bo pewnie nastepnym razem zobaczymy sie za kilka lat i to jesli dobrze pojdzie. Nathalie i Mike  bardzo serdecznie nas zapraszali. My zas, w glebi serca realistycznie wiedzielismy, ze Lilongwe raczej nie bedzie nam po drodze. Ale kto wie, moze nas jeszcze cos kiedys przyniesie w te strony. Moze jacht zeglujacy wzdluz jeziora Malawi, a moze Landrover jadacy z Lonynu do Cape Town.

chwytajac wiatr

chwytajac wiatr

 

About africa2009

samo szczescie...

Where I've been

Photo Galleries

Highlights

My trip journals



 

 

Travel Answers about Malawi

Do you have a travel question? Ask other World Nomads.