Existing Member?

Opowiesci z Afryki

Rozdzial 8 "Lake House"

MALAWI | Sunday, 25 October 2009 | Views [932]

Wieczorem Mike przyslal nam sms’a. Okazalo sie, ze ma  malarie. Pomimo to oboje z Nathalie postanowili nie rezygnowac z wakacji, ale wyjechac pare godzin pozniej. Nathalie prowadzila samochod, a Mike siedzial ledwie zywy na siedzeniu pasazera w roli nawigatora. Byl jedyna osoba, ktora wiedziala dokad jedziemy, wiec bylo to konieczne. Podroz trwala okolo 4 godzin. Po drodze zatrzymalismy sie na targu, zeby zrobic zakupy. Mangochi to bardzo mala miejscowosc i nie ma tam zadnego sklepu. Dlatego wszystko co chcielibysmy zjesc przez najblizsze kilka dni musielismy przywiesc ze soba. Mike dzielnie sie trzymal i pomimo okropnego zmeczenia czasami nawet cos do nas mowil. Ja przez cala droge zastanawialam sie, czy na Jeziorze Malawi mozna wynajac jacht. Zeglowac po takim jeziorze myslalam,  to by dopiero bylo...marzenie... Wreszcie dojechalismy do celu. Dom Dana (naszego brata) stal na samym brzegu.  Z glownego wyjscia prowadzila drozka, pomiedzy zielona trawa i pieknymi kwiatowymi drzewami, prosto na prywatna plaze. Blekitna tafle jeziora siegajaca samego horyzontu bylo widac z kazdego okna domu.  Sasiad Dana, ktory rowniez jest naszym bratem, przekazal nam  klucze, posciel i zaproponowal, ze zlowi nam swieza rybe.  Bez zastanowienia przebralismy sie w stroje kapielowe i pobieglismy na plaze. Tuz przed wejsciem do wody przez chwile kontemplowalismy ryzyko zlapania „Bilharzii”. Sa to pasozyty przenoszone przez slimaki wodne, ktore przez skore przedostaja sie do pecherza. (Niezbyt atrakcyjna przyjemnosc.) Poniewaz jednak nie widzielismy zadnych slimakow przy brzegu, we trojke z Nathalie wskoczylismy do wody. Kapiel w Jeziorze Malawi w goracy dzien po pieciu godzinach w samochodzie byla pragnieniem nie do odparcia. Woda byla przejrzysta, chlodna i orzezwiajaca. Plywalismy dosc dlugo, podczas gdy Mike siedzial na plazy, odmachujac nam od czasu do czasu na nasze machanie. Biedak nie mial sily ruszyc palcem. W koncu wstal i poszedl sie zdrzemnac do pokoju.  W miedzy czasie na horyzoncie pojawil sie zagiel. Niemalze podskoczylam na jego widok, obserwujac go uwaznie i majac nadzieje, ze zobacze przystan, do ktorej plynie. A zagiel przyblizal sie coraz bardziej i bardziej. Byl to katamaran. Ostatnim razem plywalismy katamaranem w czerwcu, we francuskich Alpach, tuz po slubie Nathalie i Mika. Ku mojemu zdziwieniu i radosci katamaran wyladowal zaledwie 100 metrow od plazy Dana. Zapytalam Nathalie czy wie czyja to plaza i okazalo sie, ze nalezy do pobliskiego hotelu. Namowilam Nino, zebysmy tam poszli i zapytali  o mozliwosc wynajmu. No i marzenia znowu sie spelnily. Chociaz nie mialam przy sobie ani patentu sternika, ani nawet karty plywackiej, okazalo sie, ze nie byly one potrzebne. Katamaran mozna bylo wynajac za $30 na godzine. Co prawda to byla cena europejska, ale w tym momencie bylam gotowa zrezygnowac z wielu innych atrakcji na korzysc tej jednej. Postanowilismy zaczekac z zeglowaniem do przyjazdu Claudii i Bjoerna, zeby wszyscy mogli skorzystac. Wieczor spedzilismy na plazy ogladajac zachod slonca. Odwiedzil nas tam pies sasiada, z ktorym od razu przypadlismy sobie do gustu. Od tego momentu az do wyjazdu ani na chwile nas nie odstepowal. Wygladalo na to, ze w dodatku do tego wszystkiego mielismy jeszcze psa! Czy mozna chciec czegos wiecej?

Mike pojawil sie dopiero rano. Okazalo sie, ze wieczorem tak zle sie czul, ze postanowil wziac kolejne lekarstwo na malarie, ktore kupil w aptece w RPA. Bylo ono tak mocne, ze od razu zasnal. Pocil sie przez cala noc, ale kiedy obudzil sie rano, czul sie jak nowo narodzony. Sniadanie zjedlismy pod drzewem. Skladalo sie z owocu papaji, jogurtu, platkow owsianych i jajek. Poniewaz pogoda byla piekna a niebo bezchmurne, od razu przebralismy sie w stroje kapielowe i pojechalismy samochodem do zatoki Monkey Bay.

Tam udalo nam sie tanio wynajac lodz motorowa wraz z przewodnikiem i odbyc mala wycieczke po Jeziorze Malawi. Pierwszy przystanek  – „laguna”. Po okolo 20 minutach doplynelismy do malenkiej wyspy. W zatoczce na kamieniach ubralismy maski do murkowania i zanurzylismy sie w wodzie. Widok byl absolutnie obledny. Wyskoczylam z wody, zaczelam krzyczec, po czym znowu zanurkowalam. To bylo oszalamiajace doswiadczenie. Bylismy otoczeni tysiacami malenkich roznokolorowych ryb, mieniacych sie w wodzie, ktore do nas podplywaly i delikatnie sprawdzaly czy nadajemy sie do jedzenia. Nasz przewodnik wzial ze soba kawalki chleba i wrzucal je do wody tuz obok nas. Setki rybek podplywaly w tym samym momencie i walczyly o okruszki zawirowujac wode dookola. Rybki wydawaly sie nie zwracac na nas uwagi, a my dzieki temu mielismy wrazenie ze jestesmy czescia laguny. Kazdy z nas probowal choc na chwile zlapac jedna z nich. Po kilku probach udalo mi sie zatrzymac na chwile malenka, mieniaca sie niebieska rybke. Przez chwile podskakiwala mi w rekach laskoczac mnie w dlonie. Po kilku sekundach wypuscilam ja do wody. Siedzielismy w wodzie prawie godzine, trzesac sie z zimna, ale nikt z nas nie mial ochoty wyjsc. Trzymalismy malenkie kulki z chleba, a rybki podplywaly i jadly nam z rak. Bylo to niezwykle doswiadczenie, ktore dawalo ogromne poczucie zespolenia z natura. Nie da sie tego opisac, jeszcze nigdy w zyciu czegos takiego nie przezylam.

W koncu przyplynela po nas lodz. Tym razem nasz przewodnik mial przygotowane inne ryby, ktore mialy sluzyc do karmienia morskiego orla. Oddalilismy sie troche od laguny, az przyplynelismy do miejsca, gdzie rosly wysokie drzewa tuz przy samym brzegu wyspy. Nasz przewodnik zagwizdal i w tym momencie ogromny orzel wzniosl sie z galezi i lecial prosto w nasza strone. Mial masywne czarne skrzydla oraz bialy kolnierz i glowe. Kiedy byl juz zupelnie blisko nas przewodnik rzucil rybe, a orzel chwycil ja pazurami w locie, tuz nad powierzchnia wody. Kiedy usiadl z powrotem na galezi, przewodnik znowu zagwizdal i tak przez jakis czas obserwowalismy akrobacje wodno-powietrzne morskiego orla. Bylismy pelni podziwu. Orzel poruszal sie bardzo sprawnie i elastycznie a jednoczesnie z wielka elegancja i klasa. Po tym widowisku wrocilismy  do Monkey Bay, po drodze obserwujac zycie tubylcow na brzegu jeziora. Kobiety robily pranie, mezczyzni naprawiali sieci rybackie, a dzieci fikaly koziolki w wodzie. Jednym slowem sielankowe i beztroskie zycie. Kiedy wrocilismy do domu czekala juz na nas swieza ryba. Mike rozpalil grilla a my zamarynowalismy rybe „chambo” w czosnku, imbirze  i cytrynie. Dodatkowo Nathalie przywiozla swieze krewetki od jednego ze swoich chinskich studentow, ktore rowniez pieklismy na grillu. Zrobilismy salatke warzywna i ugotowalismy brazowy ryz. Jednym slowem uczta byla krolewska. Nino az sie zajadal pachnaca, chrupiaca ryba. Jesli chodzi o krewetki to nie namawialismy go tylko dlatego, zeby bylo wiecej dla nas... Na zakonczenie cudownego dnia Mike przyniosl swoj twardy dysk i na dobranoc ogladalismy film z Sherlockiem Holmsem. Akcja filmu toczyla sie tradycyjnie w Londynie. Londyn wydawal mi sie w tym momencie miastem calkowicie fikcyjnym, wymyslonym przez Arthura Conan Doyle’a, ktore w rzeczywistosci nie istnieje. Jedyne rzeczywiste miejsce na ziemi to Afryka. Zasypiajac przy akompaniamencie wiatru i swierszczy zastanawialam sie jak to jest latac katamaranem po powierzchni Jeziora Malawi... 

dom nad jeziorem

dom nad jeziorem

 

About africa2009

samo szczescie...

Where I've been

Photo Galleries

Highlights

My trip journals



 

 

Travel Answers about Malawi

Do you have a travel question? Ask other World Nomads.